sobota, 16 stycznia 2016

10||"Czy zasługuje, żeby darzyć anioła jakimkolwiek uczuciem?"


Ukrywamy się za zamkniętymi drzwiami
Za każdym razem, gdy Cię widzę, umieram po trochu
Skradnięte momenty, które kradniemy za opadniętą kurtyną
To nigdy nie będzie wystarczająco
Louis usiadł na prowizorycznym łóżku i zdjął okulary. Wierzchem dłoni przetarł zmęczoną twarz, cicho wzdychając. Na swoich ustach wciąż czuł dotyk warg Nanette. To wszystko zdarzyło się zaledwie godzinę temu. Siedziała na jego kolanach, przesuwała drobnymi dłońmi po ramionach. Chwila mogłaby trwać wieczność, nie chciał jej przerywać. Anioł muskał jego wargi z ogromną subtelnością, by później wplątać palce we włosy Louisa i przerobić pocałunek w namiętną pieszczotę. Co czuł? Zachwyt przejmował kontrolę nad jego umysłem, szczęście emanowało z każdej cząsteczki ciała. Zawsze marzył i pragnął tego, bo nikt nie mógł mu zabronić, a dziś każde życzenie spełniło się. Chciałby powtórki, chciałby jeszcze raz poczuć smak idealnych czuć pięknej dziewczyny, która z łatwością zawróciła mu  w głowie, lecz nigdy nie należał do ludzi zachłannych. Jak to banalnie brzmiało. Zachwyt nad innym człowiekiem? Był możliwy, a dla Louisa zaszczytem było przebywanie z Nan. Onieśmielała go, pobudzała wyobraźnie, działała kojąco, niczym dotyk osoby bliższej niż się może zdawać. Nie mówił głośno o swoich uczuciach, skrywał je w sercu. Jeśli do końca swoich dni miał rozpamiętywać tylko ten jeden, wspaniały pocałunek, zamierzał to robić.
Uśmiechnął się pod nosem i rozpiął guziki koszuli. Zdjął ją z ramion i zamrugał. Ciemność męczyła go na co dzień, lecz dziś nic nie było w stanie go przygnębić. Podniósł się i wolnym krokiem wszedł do salonu. Jak zwykle potknął się o krzesło. Upadło z hukiem na podłogę, a on jęknął głośno, czując jak ból promieniuje od piszczela. Rozmasował uderzone miejsce i wyciągnął rękę, ustawił krzesło na miejsce i na jego oparciu rozwiesił granatową koszulę.
Do domu odwiózł go Joseph, więc nie było specjalnego pożegnania z Nan. Nie czuli się komfortowo przy kimś innym. Zwłaszcza Louis. Wszystko mogło się jeszcze zmienić. Na szczęście, pomyślał, umówiliśmy się na kolejne spotkanie za dwa dni. W środę znów miał ją zobaczyć, a sama myśl napawała go większą euforią. Nie mógł się doczekać. Zdecydowanie spodobała mu się wizyta w domu Nanette. Jej tata, z którym mógł porozmawiać tylko chwilę, wydawał się być miłym facetem, a Lou czuł, że Nan była do niego podobna. Naprawdę żałował, że nie mógł tego wszystkiego zobaczyć na własne oczy. Wiele rzeczy go omijało, nie widział szczegółów. Ratowała go bardzo dobrze rozwinięta wyobraźnia. To oczywiście za sprawą czytania. Dzięki temu w głowie co chwila pojawiały mu się kolejne obrazy. Czytanie z Nan sprawiało mu przyjemność, niczym intymne doznanie. Głos dziewczyny uspokajał go, był taki dźwięczny i subtelny, zarazem sensualny. Na samo wspomnienie wzdychał i uśmiechał się. Och, robił to non – stop. Cóż mógł zrobić? Gdy człowiek jest szczęśliwy, bardzo trudno jest to ukryć.
Przysunął krzesło do stołu i odwrócił się. Wolno udał się do pokoju, gdzie czekało na niego pianino. Usiadł na krześle, układając dłonie na klawiaturze. Zmarszczył brwi i starał sobie przypomnieć słyszaną dziś melodię, kiedy wszedł do domu Nanette. Zanucił ją, a był osobą o dobrym słuchu muzycznym, choć chyba nie miał o tym pojęcia, i naciskał klawisze do tego momentu, aż trafił w odpowiedni. Może jakaś niewidzialna siła prowadziła jego dłonie, a może po prostu miał szczęście. Trudno to wytłumaczyć, ale nie zastanawiał się nad tym, próbował dalej. Udało mu się zidentyfikować kolejne trzy dźwięki. Pracował nadgarstkiem, naciskając ciągle te same klawisze, by nauczyć się ich położenia na klawiaturze. Uśmiechał się jak mały chłopiec, który dostał ukochany prezent. Próbował raz za razem. Gra sprawiała mu radość, choć dopiero się uczył. Żył z zamkniętymi oczami, ale mrok rozświetlała mu muzyka i Nanette. Czy mógł zatrzymać obie radości? Czy zasługuje, żeby darzyć anioła jakimkolwiek uczuciem? 
– Hello, it’s me… – zaśpiewał cicho. – I was wondering if after all these years you’d like to meet. [1]
Kołysał się, wciąż grając te same dźwięki. Nie pamiętał kolejnych słów, ale zamierzał zapytać Nan o tę piosenkę. Chciał. Po prostu chciał się tego nauczyć, a od zawsze miał silną wolę. Louis się nie poddawał.
***
Nanette zapukała do drzwi i zerknęła na zegarek. Było przed ósmą. Na zajęcia mogła nie iść, nie odniesie wielkiej straty, a do pracy spokojnie zdąży – pomyślała. Musiała załatwić ważną sprawę i właśnie dlatego budziła teraz Louisa, jeszcze raz pukając w drzwi. Wiedziała, że był w domu, bo Diego dopiero otwierał kawiarnię, a Louis pojawiał się tam około dziewiątej.
Usłyszała kroki i przekręcenie zamka. Uśmiechnęła się. Nareszcie.
– Cześć – rzuciła wesoło, przygryzając dolną wargę, gdy tylko zobaczyła zaspanego chłopaka, stojącego przed nią w spodniach dresowych i bluzie. Włosy Lou były w kompletnym nieładzie i wiedziała, że dopiero co przeczesał je palcami. Zdążył wsunąć na nos okulary.
– Nan? – zmarszczył brwi i wyglądał na zdziwionego. – Co tu robisz tak wcześnie?
– Mam małą niespodziankę – ucałowała go w policzek. – Poczekaj, proszę – dodała i zeszła na dół, zostawiając zaskoczonego chłopaka na klatce schodowej.
Wyszła na zewnątrz, a mocny wiatr rozwiał jej włosy. Odgarnęła je z twarzy, by coś widzieć. Mimo słońca, było dzisiaj chłodno, więc zabrała ze sobą skórzane rękawiczki. Miała bardzo wrażliwe dłonie i szybko siekały się na mrozie.
Przy krawędzi ulicy stał czarny mercedes, którym przyjechała z Josephem. Natomiast tuż obok auta zaparkowała średniej wielkości ciężarówka z logo sklepu meblowego.
– Proszę wnosić – poinformowała kierowcę.
– Tak jest, szefowo. Fredrico, idziemy – mężczyzna w wieku około trzydziestu lat, w jeansowych spodniach i czarnej kurtce, wyskoczył z akuszerki i zwrócił się do kolegi, siedzącego na miejscu pasażera.
Obydwoje ruszyli do bagażnika, a Nan przytrzymała zniszczone drzwi od klatki, by ułatwić pracownikom wniesienie granatowej kanapy, owiniętej w folię. Pokierowała ich do mieszkania. Nie mieli problemu z wejściem, korytarze nie było wąskie, a na schodach się wyrabiali. Drzwi również były odpowiedniej wielkości i wnieśli mebel do środka.
Louis stał w kuchni, napełniając czajnik wodą. Wyczuł kran i zakręcił kurek. W tym samym momencie usłyszał huk stawiania czegoś na podłodze. Pośpiesznie odstawił czajnik na gaz, włączył palnik i ostrożnie wyszedł z pomieszczenia.
– Bardzo dziękuję – głos Nanette dobiegł do jego uszu. Mówiła do kogoś, czyli nie byli sami. Poczuł niepewność, nie wiedząc co się dzieje w mieszkaniu.
– Nie ma sprawy, szefowo. Proszę podpisać – kolejny głos. Tym razem męski, nieznany Louisowi.
Potarł ręce o spodnie, denerwował się. Nie widział i to wprowadzało go w taki stan. Co się mogło stać? Kim był ten mężczyzna? Trzask drzwi otrzeźwił go i tym samym oznajmił, że zostali sami. Przeczesał włosy palcami, marszcząc brwi. Nan zachichotała, rozpoznając jego nerwowe gesty.
– Chodź – chwyciła go za rękę, prowadząc do sypialni.
– Co się dzieje, Nanette? Kto tu był? – spytał, a ona od razu wyczuła napięcie w jego głosie. Denerwował się, lecz zupełnie niepotrzebnie. Wiedziała dlaczego. Każdy dzień był dla Louisa niepewnością. Był uchodźcą z Anglii, nie mieszkał tutaj legalnie i tym zamierzała się zająć już niedługo. Nikt nie powiedział, że go odeślą. Sama nie rozumiała dlaczego od razu nie zgłosił się do odpowiedniego urzędu. Posiadał dokumenty, ale jego adres zamieszkania znajdował się w Wielkiej Brytanii, do której zapewne nie chciał wracać. Musiał zacząć istnieć, nie mógł wciąż się ukrywać. To był jej kolejny priorytet.
– Nan? – powtórzył. – Powiedz mi.
– Wybacz – puściła jego dłoń. – Zamyśliłam się. Spróbuj usiąść, dobrze?
– Usiąść? – zdziwił się. – A ty spróbuj nie ignorować moich pytań, co? – mruknął i wybadał dłońmi otoczenie. Poczuł miękkie poduszki, lecz nie leżały one na podłodze. Było dużo wyżej. – Łóżko?
– Kanapa – pomogła mu zająć miejsce i przysiadła na oparciu mebla. – Rozłożę ją, byś nie musiał tego robić. Nie będziesz więcej sypiał na podłodze – wbiła wzrok w swoje pomalowane na czerwone paznokcie, czując ukłucie w okolicach serca. – Jest granatowa. Wiesz, taka jak burzowe niebo. Powinna ci się spodobać – zerknęła na niego i uniosła dłoń, żeby dotknąć jego policzka. – Jest wygodna, kochany. Ale to nie koniec. Mam jeszcze jedną propozycję. Propozycję nie do odrzucenia.
– Jaką? – złapał jej rękę i splótł ich palce. Przyjemny dreszcz przeszedł przez jego ciało. Nan zauważyła, że się rumieni i uśmiechnęła się. 
– Zabieram cię do filharmonii. Dzisiaj wieczorem.
– Filharmonii? Na koncert? – podekscytowania w jego głosie nie dało się ukryć. Poczuł się jak dziecko, dostające prezent na gwiazdkę.
– Tak, Lou. Na cudowny koncert – pocałowała go w policzek. – Będę około dwudziestej. Hm, wiem, że nie masz zegarka. Muszę załatwić ci telefon. Będzie przystosowany dla ciebie. Jakoś. Chyba. Muszę już iść. Diego zaraz przyjedzie. Zabierze cię do kawiarni.
– Nie zasługuję na tak wspaniałych przyjaciół – szepnął cicho.
– Nawet nie wiesz jak bardzo się mylisz – ścisnęła jego dłoń i wstała.
~*~


Nanette przeczesała palcami długie włosy, patrząc na siebie w odbiciu dużego lustra. Na policzki wkradł się rumieniec, a oczy błyszczały, wydając się radosne. Dotknęła szyi, na której zawiesiła złoty łańcuszek. Promieniała i miała wrażenie, że choć dzień dobiega końca, ona odzyskuje energię. Świadomość, że spędzi miły wieczór z Louisem zdecydowanie poprawiała jej humor. 
Odwróciła się i zdjęła pudrowo różową suknię z drzwiczek szafy, którą wcześniej tam zawiesiła, by materiał nie uległ pognieceniu. Zaczęła się ubierać. Jedwabna suknia spływała po jej kruchym ciele. Wcięcie dekoltu obnażało miejsce między piersiami.
– Mogę? – Usłyszała wpierw skrzypienie drzwi, później pytanie ojca.
– Oczywiście – uśmiechnęła się, odgarniając welon włosów z ramion na plecy.
– Pięknie wyglądasz, ale sama doskonale o tym wiesz – Julian spojrzał na nią z dumą, kierując się spokojnym krokiem w stronę wysokiego łóżka, stojącego naprzeciwko sporej garderoby, ukrytej za przesuwanymi drzwiami. Przysiadł na miękkim materacu i potarł palcami skroń.
– Ależ dziękuję – Nan spojrzała na niego podejrzliwie. – Coś się stało?
Pokręcił głową i podrapał się po brodzie.
– Nic, kochanie. Chcę powiedzieć, że jestem dumny z mojej córki. Masz dużo na głowie, ale nie zapominasz, że czasem trzeba wyciągnąć do kogoś pomocną dłoń – westchnął. – Ludzie gonią czas, nie zwracają uwagi na innych. Louis, tak? Jest szczęściarzem. Wiem co mówię. Poznając go wczoraj zyskałem do niego pewne zaufanie, może nie całkowite, bo za mało czasu rozmawialiśmy, ale nie trzeba być znawcą, by widzieć, że jest w ciebie zapatrzony. To znaczy… Zapatrzony sercem. Rozumiesz? – spojrzał na córkę, która objęła się ramionami, analizując każde jego słowo.
– Chyba rozumiem, tato – odezwała się w końcu, wpatrzona w okno, za którym ciemność pochłaniała miasto. – Ale ja będę na razie czekać.
– Tak, ale on wygląda na chłopaka, w którym wciąż tkwi nadzieja. Myślą, że bycie niewidomym to bardzo duży ciężar. Nie widziałem w nim zmartwienia. Wiesz jak długo z tym walczy?
– Od niedawna – przeniosła wzrok na ojca. – Od niedawna jest niewidomy i uczy się z tym żyć. Każdy jego krok bez niczyjej pomocy to postęp. Nie mam pojęcia jak mocną trzeba mieć psychikę, by przeżyć nagle taką sytuację.
– Nawet niewidomy może być szczerze szczęśliwy – uśmiechnął się do niej.
Nanette wpatrywała się w tatę przed dłuższy czas. Powtarzała w głowie jego ostatnie słowa, które zrobiły na niej największe wrażenie. Ojciec miał tendencje do chowania w sobie opinii na temat innych. Była zaskoczona, ponieważ nie znał Louisa zbyt długo, tudzież jeden dzień, a tak dobrze umiał go ocenić.
– Kocham cię, tato – kiwnęła głową i przysiadła obok mężczyzny, uważając na suknię. – Za to, że jesteś i wiesz kiedy, co powiedzieć. Chciałbym, abyś mi pomógł.
– Zrobię wszystko – uśmiechnął się, a w kącikach jego oczu pojawiły się zmarszczki. – Czym mogę służyć?
– Tato, przestań – zaśmiała się. – Widzisz, chodzi o dokumenty. Louis ich potrzebuje. Nie jest zamodelowany, nie ma żadnych praw. Po prostu nie istnieje jako obywatel Hiszpanii – wyznała wiedząc, że do ojca może mieć nieskończone zaufanie. Nigdy jej nie zawiódł. To duży powód.
Pan Elvador potarł palcami podbródek, zamyślając się. Była pewna, że już zgodził się pomóc. Teraz wyglądał tak, jakby myślał nad rozwiązaniem.
– Więc potrzebuję jego wcześniejszych dokumentów – stwierdził po chwili i wstał.
– Załatwię – przytaknęła, czując ulgę. Kolejna sprawa, która mogła ułatwić życie Lou. – Dziękuję, tato.
– Ależ nie ma za co. Miło wieczoru w towarzystwie Louisa i pięknej muzyki – pochylił się i ucałował córkę w czoło.
Uśmiechała się, patrząc jak ojciec opuszcza pokój. Och tak. Zdecydowanie to będzie udany wieczór. Z tym przeczuciem dokończyła się szykować.





[1] Adele – Hello.

Witam na dziesiątym rozdziale. Trochę mi smutno, ponieważ tak was dużo, a tak mało komentarzy. Wolałabym, abyście pisali, co sądzicie. Chcę zrozumieć wasze poglądy, chcę znać wasze opinie. Proszę?

czwartek, 24 grudnia 2015

09|| " To ona niczym Clara Barcelo interesuje się Zafonem."


Louis miał przyjemność poznać ojca Nanette, kiedy został zaproszony na obiad do ich pięknego domu. Zamierzali rozpocząć sesję z czytaniem książek, tego wręcz nie mógł się doczekać. Już tak dawno nie mógł żyć światem oderwanym od rzeczywistości. Brakowało mu tej odskoczni. Nanette Elvador była  tak samo podekscytowana jak chłopak. Czym było dla nich obu szczęściem?
Nieposkromione uczucie, pojawiające się w momentach pięknych, kiedy niczego im nie brakuje. Zaw­sze trze­ba po­dej­mo­wać ry­zyko. Tyl­ko wte­dy uda nam się pojąć, jak wiel­kim cu­dem jest życie – mawiał Paulo Coelho. Nan nie znała Lou, a jednakże mu ufała. Postawiła wszystko na jedną kartę, chcąc mu pomóc i wywiązać się z obietnicy danej samej sobie.
Pełna radości, z uśmiechem chodziła po galerii sztuki, pracując. Chciała jak najszybciej wszystko zakończyć i pojechać po Louisa, który miał czekać na nią w kawiarni.  Obydwoje zajęci pracą, myśleli o popołudniu. Spędzanie czasu razem dawało im satysfakcję. Zupełnie jak w czasach wojny, gdy zakochani spotykali się potajemnie. Spotkaniom tej dwójki towarzyszyła euforia oraz tajemniczość. Czego nowego dowiadywali się o sobie? Nan nigdy nie mogła być pewna, czym chłopak ją zaskoczy – mogła jedynie wiedzieć, że nie będzie rozczarowana.
Gdy pojawiła się w kawiarni, Louis rozstawiał skrzynie na zapleczu. Robił to powoli, ale szło mu bardzo dobrze. Diego chodzący po sali i zbierający zamówienia, nie miał żadnych zastrzeżeń. Kilka razy w ciągu dnia usłyszał huk i musiał upewnić się, że przyjacielowi nic nie jest. Lou nic nie dał po sobie poznać. Szedł w zaparte i udało mu się rozpakować towar bez większych obrażeń jak kilka siniaków, które pojawiły się, gdy spadła na niego skrzynka. Zadowolony z efektów wytarł ręce i odwrócił się, a w tym samym momencie podeszła do niego Nanette.
– Dzień dobry – uśmiechnęła się i ucałowała go w policzek. – Ładna koszula. Jest granatowa – podpowiedziała mu.
– Ach, tak. Dziękuję – ujął jej dłoń. – A ty jak dziś wyglądasz?
Spojrzała na swoją klasyczną, beżową sukienkę i automatycznie wygładziła materiał ręką.
– To nic specjalnego. Sukienka, wiesz, taka jak noszą nauczycielki do pracy. Prosta. Ma kolor kawy z mlekiem – opisała strój, a na twarzy Lou malował się lekki uśmiech. – Co? – spytała, chcąc wiedzieć, czemu był rozbawiony.
– Pięknie to porównujesz – wzruszył ramionami. – Kawy z mlekiem. A twe oczy niczym szmaragdy zielone – zamruczał, na co to ona się roześmiała. – Buty koloru kości słoniowej? – zasugerował.
– Lou! – szturchnęła go. – Chciałam, żebyś to sobie łatwiej wyobraził – wyjaśniła.
– Ależ dziękuję – uśmiechnął się i skinął głową. – Idziemy?
Dziewczyna westchnęła i wywróciła oczami, ciągnąc chłopaka za rękę. Weszli do kawiarni i zamienili kilka słów z Diego.
– Dobra robota, Lou. Dzięki za pomoc – kelner wyjął z kasy kilka euro. – Twoja dniówka, stary, dobrze wydaj, czy coś – wsunął mu banknoty do kieszeni i poklepał po ramieniu.
– Popatrz jaki bogaty jestem. Widzisz jak dobrze trafiłaś? – Louis objął Nanette w talii.
– Dosypałeś mu coś dzisiaj do herbaty? – dziewczyna zerknęła na przyjaciela. – Gada jak potłuczony.
– Może tak go nosi przez perspektywę wieczoru z tobą. Bądź co bądź, Louis wciąż jest jedynie facetem. Sama rozumiesz – poruszył brwiami, śmiejąc się pod nosem.
– To, że cię nie widzę, nie oznacza, że nie wiem co robisz – szatyn uderzył Hiszpana w brzuch, na co ten jęknął i rozbawiony wrócił do zbierania zamówień.
Nan pchnęła lekko Louisa w stronę wyjścia. Podała mu jego kurtkę, która wisiała na wieszaku i wyszli z lokalu. Chłód odczuwalny był od razu, dlatego dziewczyna od razu zaprowadziła ich do samochodu. Za kierownicą czekał Joseph.
grafika gif and kristen stewart– Dzień dobry, proszę pana – odezwał się uprzejmie.
Louis zmarszczył brwi, zatrzymując dłoń na klamce drzwi.
– To Joseph. Nasz kierowca, lokaj i przyjaciel rodziny – wyjaśniła Nan, czując, że chłopak był nieco skrępowany. – Joseph, poznaj Louisa – przedstawiła mężczyzn i po wymienieniu uścisków dłoni wszyscy wsiedli do samochodu.
Jechali w ciszy, która nie była przeszkodą. Louis siedział ze spuszczoną głową, oczy miał zamknięte, choć przysłonięte czarnymi szkłami okularów. Westchnął cicho, czując zmęczenie, ale i podekscytowanie. Żałował, że nie zobaczy domu Elvadorów, a jedynie będzie mógł go sobie wyobrazić. Może trochę się denerwował? Nie był pewien. Miał poznać ojca Nan. Jaki był ten człowiek? Polubi Louisa? Zaakceptuje, że będzie bywał w ich domu? Nigdy wcześniej nie był w takiej sytuacji i teraz obawiał się efektów.
– Rozluźnij się – poprosiła Nan, szepcząc mu do ucha.
Ciepły oddech owiał jego policzek, więc od razu podniósł głowę i ułożył dłoń na udzie dziewczyny.
– Jest w porządku. Humor dalej mi dopisuje – zmarszczył nos i uśmiechnął się. – Twój tata wie, co będziemy robić? To znaczy, że zamierzasz zapraszać mnie na… wieczory z książką? – zapytał, nie wiedząc jak to inaczej ująć.
– Mniej więcej – wzruszyła ramiona, zapominając, że Louis nie mógł zobaczyć żadnego z jej gestów. – Nie przeszkadza mu to, że mam przyjaciół. To bardzo pozytywny człowiek. Zresztą on za dobrze mnie zna i wiem, że wybieram odpowiednich ludzi, z którymi chcę rozmawiać, spotykać się i utrzymywać bliższy kontakt. Jak każdy ojciec potrafi się martwić, ale nie popada w paranoję. Nigdy nie dałam mu specjalnych powodów do tego.
– Nie miałem ojca, chyba nie wiem jak to jest – odpowiedział Lou, pocierając ręką czoło. – Ale mamę wspominam dobrze.
– Ja za to nigdy nie poznałam mamy. Zmarła. Rozumiem jak to jest – uśmiechnęła się smutno i oparła głowę na ramieniu chłopaka. – Nie myślmy dzisiaj o przykrych rzeczach. To ma być miły wieczór. Wiesz co będziemy czytać? – zachichotała.
– Klasyka? – zwilżył językiem dolną wargę i przeczesał włosy. – Czy uraczysz mnie czymś nowym?
– Wyobraź sobie, że to będzie bestseller.
– Pięćdziesiąt twarzy Greya? – uniósł brwi.
– Czytałeś to?
– Oczywiście – prychnął rozbawiony. – Znam na pamięć. Po prostu słyszałem o tym, ale nie gustuję w takiej literaturze. Przykro mi. Nan. Kupić ci na święta?
– Masz dzisiaj świetny humor – pokręciła głową. – Bardzo zabawne. Nie, nie Pięćdziesiąt twarzy Greya. Będziemy czytać Dziewczynę z pociągu. Najczęściej kupowana książka w Stanach Zjednoczonych. Może ci się spodoba, ja też jeszcze nie czytałam, więc skromnie mówiąc, będzie premiera.
– Co za zaszczyt. Mam nadzieję, że dobra.
– Chyba dobra skoro jest tak doceniona i kupowana.
– Z tego co słyszałem, Grey utrzymywał się na pierwszych miejscach. Nie będę się wypowiadał, bo nie czytałem tej książki, ale… – Nan przerwała mu.
– Ja czytałam i nie jest zbyt dobra. Chodzi mi o styl pisania. Jest ubogi, tekst ma wiele powtórzeń i błędów. Sceny zaczynają być monotonne i opisane w ten sam sposób. Z drugiej strony autorka dobrze ujęła stronę psychologiczną Christiana. Naprawdę chcesz o tym rozmawiać? – zerknęła na niego i położyła swoją dłoń na dłoń chłopaka, która wciąż spoczywała na jej udzie.
– Lubię jak mówisz, cokolwiek – zaśmiał się, wzruszając ramionami.
Nan uśmiechnęła się pod nosem i splotła ich palce bez słowa. Auto zwolniło, aby po chwili zatrzymać się pod dużą posiadłością. Idąc do środka, cicho szeptała, opowiadając mu wygląd domu. Kiwał głową, wyobrażając to sobie. Musiał być naprawdę piękny… A jemu nie dane to zobaczyć, niestety.
Gdy tylko przekroczyli próg, usłyszeli muzykę, a Louis jak za pomocą czarodziejskiej różdżki, rozluźnił się. Nan od razu to poczuła, ścisnęła jego dłoń i uśmiechnęła się wesoło. Ciągle zapominała, że nie mógł zobaczyć jej szczęścia. Muzyka i książki – pomyślała – lekarstwo na Louisa.
– Przejdziemy do salonu – oznajmiła, podając Josephowi płaszcz.
– Gdzie tylko zaprowadzisz – chłopak zdjął kurtkę, a lokaj odwiesił ich okrycia.
Nanette złapała Louisa za rękę i radosnym krokiem ruszyła do pokoju, gdzie jej ojciec właśnie dokładał do kominka. Płomienie ognia pożerały kawałki drewna. Mężczyzna otrzepał dłonie i podniósł się, odwracając do córki i gościa. Był szczupłym, wysokim brunetem z kozią bródką. Czarne włosy zostały przyprószone siwizną. Ubrany był w koszulę i spodnie od garnituru. Niestety, tego też Louis nie mógł zobaczyć.
– Tato – dziewczyna złapała go za ramię. – Plany uległy zmianie. Nie pytaj. Chciałabym ci przedstawić Louisa. Louis, to mój ojciec Julian.
– Miło mi, chłopczę – wyciągnął dłoń do szatyna.
Nan delikatnie naprowadziła rękę Louisa i uścisnęli dłonie.
– Mów mi po prostu, Julian – poprosił ojciec Nanette.
– Prawie jak Julian Carax – Lou uśmiechnął się.
– Cień wiatru? – Julian podszedł do stolika, gdzie stała szklanka z bursztynowym alkoholem. Nan westchnęła, widząc że ojciec znów pije whisky.  – Bardzo dobra książka, ale o tym rozmawiaj z moją książką. To ona niczym Clara Barcelo interesuje się Zafonem. Tyle, że ma łatwiej, bo posiada dostęp do internetu i autor nie pali swoich książek.
– Nie mówiłaś – Louis zmarszczył brwi naprawdę zaskoczony.
Nan roześmiała się w odpowiedzi i podbiegła do ojca. Cicho wyjaśniła mu, że ich goście nie czuje się komfortowo bez okularów i poprosiła, by nie odbierał tego jako brak kultury. Julian pokiwał głową i o nic nie pytając wypił pozostałość szklanki. Jeszcze raz przyjrzał się chłopakowi, zanim jego córka wyprowadziła gościa z salonu. Mężczyzna wzruszył ramionami i usiadł przed kominkiem, wyciszając się przy muzyce Adele.
– Polubił cię – stwierdziła Nan, śmiejąc się. – On już tak ma. Przed sobą masz marmurowe schody. Są bardzo szerokie. Wejdziemy po nich do biblioteki. Przyniosą nam tam obiad i zjemy sami, żebyś czuł się dobrze w tym domu. Od teraz jesteś tu mile widziany.
– Dziękuję – ścisnął jej dłoń i uniósł do swoich ust, by delikatnie ucałować.
Na policzkach dziewczyny pojawił się rumieniec i teraz ucieszyła się, że nie mógł tego zobaczyć. Zawstydził ją, a to nie zdarzało się często. Nawet Diego, który zasypywał ją komplementami nie był w stanie tego zrobić.
– Chodźmy – powiedziała i powoli zaczęła prowadzić g po schodach.
Idąc do biblioteki nieustannie opowiadała mu, co znajduje się na ścianach, co stoi po bokach. Starała się nie pominąć żadnego szczegółu, bo wiedziała, że dla Louisa to bardzo ważne. To ona była jego oczami. Wspominała również o ilości pokoi, o tym, co gdzie się znajduje.
~*~
Lokaj opuścił bibliotekę z talerzami po znakomitym obiedzie. Nan uchyliła okno i usiadła na fotel, obitym czerwoną skórą. Louis uczynił to samo chwilę wcześniej. Na ławie leżała sterta książek, a jedna z nich była albumem o dziełach sztuki. Kolejne to podręczniki, z których korzystała przyszła nauczycielka – Nanette, by powtarzać materiał na zajęcia.
– Możemy zaczynać? – spytała, biorąc do rąk nowiutki egzemplarz „Dziewczyny z pociągu”.
– Poczekaj – poprawił okulary na nosie. – Możesz włączyć muzykę lub otworzyć drzwi?
– Oczywiście – podniosła się i szybkim krokiem podeszła do wyjścia, by zostawić drzwi otwarte na oścież i wróciła na fotel.
Muzyka powoli zaczęła wypełniać pomieszczenie. Melodia klasyki wdzierała się między książki, niezauważalnie poruszający ich kartkami. Uspokajała podekscytowane dusze tej dwójki, która napawała się intymnością tej chwili. Louis z zamkniętymi oczami słuchał delikatnego głosu Nan, którzy brzmiał niczym dzwoneczki kołysane przez wiatr. Dziewczyna starała się przelewać w swoje słowa jak najwięcej emocji, zależało jej, by Lou był zadowolony. W końcu tylko tak mogła mu pomóc, jeśli chodziło o czytanie.
Strony przewracały się bardzo szybko, czas płynął, godzina za godziną, czym w ogóle zdawali się nie przejmować. Nie śpieszyło im się, choć za oknem dzień przywitał noc. Kiedy w pewnej chwili Nan uniosła głowę, zabrakło jej tchu. Wargi Louisa były delikatnie rozchylone, dłonie ułożył na oparciu fotela. Wyglądał na zrelaksowanego, zadowolonego. Guzik białej koszuli był rozpięty przy kołnierzyku, przez co Lou był jeszcze bardziej pociągający. Światło lampki oświetlało jego spokojną twarz i Nan wiedziała, że był szczęśliwa. Chciała częściej widzieć jego uśmiech, słyszeć charakterystyczny wesoły śmiech i móc patrzeć w jego oczy…
– Dlaczego przerwałaś? Coś nie tak? – zapytał, gdy cisza trwała zbyt długo.
– Ja… – Nan przełknęła ślinę i odłożyła książkę, nie zamykając jej, by nie zgubić strony na której skończyła czytać.
Podniosła się z miejscem i podeszła do Louisa, a jej obcasy odbijały się echem o podłogę.
– Tak? – poprawił się na fotelu. Czuł jej obecność blisko siebie.
grafika louis tomlinson and gifWyciągnęła dłonie i zsunęła ciemne okulary z twarzy Louisa. Otworzył oczy, a ona na swoją zgubę w nie spojrzała. Szaroniebieski ocen był tak piękny, choć wzrok wziąć pozostawał nieobecny. Nanette nie powstrzymując się dotknęła palcami policzka młodego mężczyzny. Zadrżał, a chwilę później wtulił twarz w jej delikatną dłoń.
– Nan… – mruknął cicho i ułożył ręce na biodrach dziewczyny.
Nie chciał stracić okazji, przerwać pięknej chwili, chciał zapamiętać ten wieczór jako jeden z najlepszych w jego życiu.
– Pocałuj mnie – powiedziała, obwodząc palcami kontur jego pełnych warg.
Louis spokojnym ruchem przyciągnął ją na kolana. Zamknął oczy i odwrócił głowę w jej stronę.
– Wiedz, że ja nigdy… - zaczął, lecz przerwała mu.
– Wiem. Cicho, spokojnie, Lou – pogłaskała jego policzek i pochyliła się, dotykając ustami jego ust.
To była zapowiedź, tego co stało się później. Ich wargi złączone w jedność, muskały się, pieściły. Idealnie do siebie pasowały. Całował ją z uczuciem, lekką namiętnością, a ona ulegała mu, wplątując palce we włosy chłopaka. Oddawała pieszczotę, wzdychając.

Dwoje młodych ludzi w bibliotece. Dwoje młodych ludzi pochłoniętych zachłannością i uczuciem. 
~~~*~~~
Dzisiaj urodziny Louisa! No dobrze, ale także święta. Życzę Wam by były spokojne i udane, spędzone w gronie najbliższych.

poniedziałek, 14 grudnia 2015

08|| "Odnajdziesz nadzieję nawet wtedy, gdy wszystko runie."

Wiem że nic nie mogę zrobić by to zmienić
Ale czy to jest coś co może być negocowane?
Moje serce już się łamie kochanie, dalej przekręć nóż
Był niedzielny, ciepły poranek. Słonce wzeszło nad Barceloną, rozpoczynając nowy dzień. W końcu pogoda była na tyle dobra, że ludzie chętnie wychodzili z domów, zapominając o rękawiczkach i szalikach. Mimo wszystko listopad okazał nieco laski. Zapomniał o pochmurnym niebie i wstrzymał deszcz.
Powolnym krokiem Louis i Nanette opuszczali ogromną katedrę, w której przed chwilą uczestniczyli w mszy świętej. Wybrali się razem, umówiwszy się poprzedniego dnia. Uznali, że teraz przyda się kawa i chwila na rozmowę. Louis czuł podekscytowanie, lecz starał się tego nie okazywać. Spokojnie szli przez plac. Nan trzymała Lou pod ramię i uważnie słuchała, jak z delikatnym uśmiechem opowiadał jej o książkach. Żył nimi. To jest jego miłość – pomyślała. Mówił z taką radością i pasją, był pochłonięty. Podobał się jej jego głos. Mógłby śpiewać… Uśmiechnęła się na tę myśl. Nagraną piosenkę odtwarzałaby do snu.
Louis zatrzymał się, więc i ona przystanęła. Uniosła głowę, by spojrzeć na chłopaka. Poprawił czarne okulary i głęboko odetchnął, patrząc w niebo. To znaczy… Tak wyglądał. Nan przypomniała sobie jego niebieskie oczy, które podczas mszy patrzyły w jednym kierunku. Nie miała odwagi dłużej mu się przyglądać. Spuściła wzrok, ściskając delikatnie ramię szatyna.
– W co jesteś ubrana? – zapytał, wygładzając ręką poły marynarki.
Miał na sobie jeansy i świeżo upraną koszulę. Chciał wyglądać elegancko, bo szedł do kościoła. W dodatku z piękną Nanette, więc nie powinien odstawać.
– Założyłam błękitną sukienkę, ale mam na sobie granatowy płaszcz. Włosy splotłam w warkocz – opowiedziała, prowadząc go w stronę kawiarni. – Jak myślisz? Ładnie wyglądam? – uśmiechnęła się pod nosem.
– Z pewnością – odparł rozmarzony. – I masz rumieńce na policzkach, ponieważ jest wieje lekki wiatr.
– Mam – przytaknęła, czując się lekko zawstydzona.
Sięgnęła ręką do klamki i otworzyła przed nimi drzwi od lokalu. Kawiarnia była otwarta w niedzielę jako jedna z nielicznych. Miała jedynie krótsze godziny pracy. Diego przyjął nową kelnerkę i trafił w sedno. Uwijała się bardzo szybko i sprawnie. Nie zaliczyła żadnej wpadki, a klienci nie narzekali. Celine zawsze była bardzo uprzejma. Radziła sobie ze wszystkim, przez co Diego miał sporą pomoc. Kawiarnia otwarta w niedzielę pozwalała na większy zysk. Wiadomo, w tych czasach pieniądze były ważne. Nie wisiały na drzewach.
– Lou, martwię się – zaczęła Nan, gdy wchodzili do środka.
Chłopak wyciągnął rękę, przytrzymując drzwi i przepuścił dziewczynę pierwszą.
­– Dlaczego? – zapytał, powoli stawiając kroki.
Znał kawiarnię bardzo dobrze i zdążył zapamiętać rozstawienie stolików. Przeważnie brał ze sobą laskę dla osób niewidomych. Tym razem Nanette przyjechała po niego, więc zrezygnował z pomocy przedmiotu. Brunetkę zdziwiła okolica, lecz nie skomentowała. Louis czekał przy zniszczonej klatce schodowej – nie weszli na górę.
– Cześć – nim odpowiedziała Louisowi na pytanie, podszedł do nich Diego, uśmiechając się szeroko.
Przyjaciel ściągnął ostatnie krzesło ze stołu, niedawno otworzył i musiał posprzątać. Przytulił Nanette, a Louisa poklepał po ramieniu.
– Czego się napijecie? – zapytał, przeczesując palcami włosy.
– Tego co zawsze – poprosił Louis.
– Herbata i espresso, rozumiem. Dobrze, zaraz przyniosę. Mamy naprawdę ładną pogodę. Aż przejdę się później na plażę – mruknął i ruszył do ekspresu.
Nanette uśmiechnęła się, ściągając płaszcz. Idealny dzień na spacer. Zamierzała się przejść, zabierając ze sobą Louisa. Nie była głupia. Nie pytała, bo nie chciał tego, ale domyślała się, że chłopak miał problemy ze wzrokiem. Wszystko o tym świadczyło i nawet jakby bardzo chciał, to nie da rady tego ukryć.
Przygryzła wargę i pomyślała o swojej ofercie. Czy to będzie dobry pomysł? Sprawi mu trudność, jeśli będzie poruszał się po jej domu, nie znając go. Z jednej strony pragnęła jego dotyku, z drugiej nie chciała go narażać. Nie umiała zrezygnować ze spotkań z Louisem. Po nich zawsze czuła się lepiej. Miała wrażenie, że znalazła osobę, z którą może porozmawiać o wszystkim i która jej nie oceni. Poza tym jakiego by tematu nie poruszyła, Louis zawsze podjął dyskusję. Nie nudziła się i lubiła go. Lubiła jego towarzystwo. Pomyślała, że on miał jedynie książki i Diego. To nie dużo jak na młodego chłopaka. Teraz, kiedy… kiedy nie mógł widzieć, czego była prawie pewna, nie mógł również czytać. Ale ona mogła.
Uśmiechnęła się, siadając z Lou przy stoliku. Zamierzała mu pomóc, bo na to zasługiwał. W tym kraju był anonimowy, czego dowiedziała się od Diego. Nie mógł pracować legalnie. Tym bardziej ze swoją wadą. Tyle, że Louis miał wokół siebie życzliwych ludzi, którzy chcieli go wspierać. Nie oszczędzali i nie dbali o siebie, zapominając o innych. Nanette wiedziała, że nie odpuści. Louis był dobrym człowiekiem… Po prostu zagubionym w ogromnej Barcelonie. Chciała poznać przeszłość Louisa, intrygował ją w każdy możliwy sposób. I… był przystojny, podobał jej się – nie potrafiła zaprzeczyć. Nie wyglądał na Hiszpana, co było miłą odmianą.
– Więc dlaczego się martwisz? – zapytał Louis, wyrywając ją z myśli.
Rozkojarzona spojrzała na niego i potarła ręką czoło. No tak, trzeba wrócić do tematu.
– Ponieważ wiem, co ci może być – odparła cicho i spojrzała na niego niepewnie. Nie chciała urazić chłopaka. On jedynie odgarnął włosy z czoła, przekrzywiając głowę. – To znaczy… Domyślam się. Może potrzebujesz iść do lekarza? Nie możesz bagatelizować problemu.
– Nie mogę pójść do lekarza – dotknął jej dłoni.
Nan westchnęła i splotła ich palce ze sobą. Od razu poczuła się lepiej, jakby jej dłoń idealnie pasowała do jego.
– Twoja dłoń pasuje do mojej, jakby została stworzona tylko dla mnie – zanucił, myśląc o tym samym co Nan.
Uśmiechnęła się do niego, czego nie mógł zobaczyć, ale czuł, wiedział…
– Mogę umówić wizytę prywatnie – odezwała się po krótkiej ciszy. – Zapłacę. Lekarz nie będzie o nic pytał. Louis, proszę – namawiała go. – Nie pytam co ci jest, ale chcę pomóc.
– Zanim mi pomożesz, chcę ci coś pokazać – uśmiechnął się, a dziewczyna poczuła ulgę. Właśnie zgodził się i przyjął wyciągniętą rękę.
– Co takiego? – odsunęła się od stolika i odebrała od Diego zamówienie.
Kelner ponownie poklepał Lou po ramieniu i odszedł. Chłopak odczekał chwilę, aby potem znów spleść palce z palcami dziewczyny. Drugą ręką przeczesał włosy, potrząsnął nimi i odsunął z czoła, zwilżając językiem dolną wargę.
– Mój dom – odpowiedział. – Chciałbym, żebyś wiedziała, jak mieszkam. Zależy mi na tym.
– Z przyjemnością – powiedziała radośnie. – Jasne. Jestem tego ciekawa, bo zadziwiasz mnie. Jak możesz mieszkać sam? Radzisz sobie? – była tak podekscytowana tą propozycją, że kręciła się na krześle jak małe dziecko.
Właśnie zaprosił ją do swojego mieszkania. Zdawała sobie sprawę, że niedługo jej ciekawość zostanie zaspokojona.
– Radzę sobie – kiwnął głową, poprawiając okulary, które zsunęły mu się na nos. – Na początku było trudno, ale przyzwyczaiłem się. Wszystkiego można się nauczyć, Nan. Chociaż przede mną jeszcze długa droga – zawiesił na moment głos. – Czy mogłabyś opowiedzieć mi o swojej pracy? Ciągle rozmawiamy o mnie. Mów cokolwiek. Lubię słuchać twojego głosu – stwierdził, na co od razu się uśmiechnęła. Chyba nigdy mu nie odmówi.
Jego słowa upewniły ją w swoim pomyślę. Potem zamierzała z nim o tym porozmawiać. Sądziła, że się zgodzi.
~*~
Louis wprowadził drobną brunetkę do mieszkania i zamknął za nimi drzwi. Wyciągnął ręce przed siebie i dotknął ramion Nanette. Powoli zsunął jej płaszcz, a potem ostrożnie go odwiesił. Sam również się rozebrał z marynarki. Pięć kroków do kuchni. Dokładnie pięć. Nan wsunęła filigranową dłoń w jego dłoń i ruszyła w stronę salonu. Louis przywołał w głowie obraz pokoju. Powoli przeszedł jeszcze pół metra i natknął się na krzesło. Odsunął je od stołu, a dziewczyna zajęła miejsce.
– Napijesz się czegoś? – zaproponował, dotykając dłonią jej ramienia.
Pod palcami wyczuł delikatny materiał sukienki. Musiała naprawdę pięknie wyglądać.
– Nie, dziękuję, Lou. Pokażesz mi całe mieszkanie? – rozejrzała się i jej wzrok zatrzymał się na stosie ubrań pod ścianą na starym fotelu.
Drzwi szafy były otwarte, a rzeczy w niej niepoukładane. Przez jedno ze skrzydeł przewieszona została biała koszula. Nie było bałaganu, ale wiedziała, że Louis miał trudności. Oczywiście, mógł mówić, że zna swoje mieszkanie, co nie zmieniała faktu, że nie był w stanie zrobić wszystkiego. Nie powinien mieszkać sama. Bolała ją myśl, że nie potrafiła znaleźć rozwiązania. Mogli nie mówić głośno o tym, co dolegało Louisowi, lecz nie mogli udawać, że nie było problemu i stać w miejscu. Trzeba było działać.
– Tak, pokażę – ściągnął ją na ziemię swoim głosem.
– Oprowadź mnie – poprosiła, chwytając Louisa za rękę.
Wstała z krzesła i nie czekając na pozwolenie, ruszyła do kolejnego pomieszczenia. Louis zaśmiał się, bo to on był prowadzony.
– To kuchnia – stwierdził, kiedy uznał, że kroki zgadzały się z odległością. – Mała, nie ma w niej dużo. Czasem boję się używać noża. Wiesz, nawet się zaciąłem kilka razy, ale spokojnie, łez nie było – zażartował.
Teraz obydwoje się zaśmiali. Louis objął dziewczynę w pasie, nie wahając się. Nie przestała się uśmiechać. Mogła go odepchnąć, ale tego nie zrobiła. Poza tym nie chciała. Miała wrażenie, że jej miejsce jest właśnie w jego ramionach.
Rozejrzała się po pomieszczeniu i zamyśliła. Jak dbał o czystości? W zlewie nie było naczyń, blat był starty i wszystko zostało poukładane. Przecież to niemożliwe, aby znał na pamięć każde miejsce różnych rzeczy. Chyba, że… jednak on potrafił.
– Perfekcyjny pan domu – zauważyła ze śmiechem. – Jestem dumna.
– Dziękuję bardzo – odparł, kładąc dłoń na sercu.
Pocałowała go w policzek, co było dla niego jak muśnięcie ustami anioła. Naprawdę. Pobudziła każdy jego nerw. Odsunęła się, ale tylko po to, by wziąć go za rękę i iść dalej. Weszli do sypialni Louisa, jeśli można było nazwać tak ten pokój. Praktycznie nic tu nie było, łóżka również. Chłopak sypiał na podłodze. Na widok koców, Nan coś ścisnęło za serce. Nie pozwolę na to, kupię łóżko i pomogę mu w poruszaniu się po domu – pomyślała.
– Jesteś bardzo silny. Nigdy się nie poddajesz – ułożyła dłonie na torsie Louisa. – Nie wielu osób ma taką wolę.
– Mam siłę dzięki wiary. Gdy przestajesz się modlić, powietrze z ciebie ucieka. Bóg zostawia ślady w naszym sercu. To wskazówki jak mamy żyć. Trzeba zagłębić się w siebie samego. Odnajdziesz nadzieję nawet wtedy, gdy wszystko runie. Kiedy miesiąc temu stało się coś, czego spodziewałem się od dawna, ale zmieniło całe moje życie, prawie się poddałem. Ale wiesz co? – przytulił ją do siebie, jeżdżąc dłońmi po plecach Nanette. ­– Potem ktoś dotknął mojego ramienia i pomógł mi wstać. A może to był tylko sen? Nie wiem, ale uwierzyłem w to tak mocno, że znajduję się tutaj i walczę o każdy dzień – wyznał, poprawiając okulary.
Powoli odsunął się i ostrożnie podszedł do okna, dłonie ułożył na parapecie. Zapadła cisza podczas której słowa Louisa trafiały do Nanette. Patrzyła na niego, będąc w kompletnym szoku. Wierzyła w Boga, ale jej wiara nigdy nie była tak mocna, jak jego. Właśnie teraz poczuła, że musi otworzyć swe serce, nie oczy. Louis był przykładem osoby, która z każdym upadkiem stawała się silniejsza. Była z niego cholernie dumna. Może nie znała tego chłopaka długo, ale nie zamierzała poprzestać na kilku spotkaniach. Intrygował ją. Pragnęła jeszcze więcej, choć pod tym słowem kryło się coś więcej niż rozmowy. Nie była pewna co myśli i co czuje, coraz trudniej rozumiała siebie.
– Chodźmy dalej – poprosił Louis, czując się niekomfortowo w długiej ciszy.
– Tak, oczywiście. Już, chodźmy – Nan potrząsnęła głową i podeszła do niego, by wziąć za rękę.
Wolnym krokiem przeszli do małego pokoju, który wypełniały książki. Stary, zniszczy przez lata regał uginał się pod ciężarem lektur. Na stoliku przy oknie leżała otwarta książka. Louis musiał zacząć ją czytać jeszcze przed… Jeszcze kiedy mógł. Nanette puściła jego dłoń i podeszła do mebla, by wziąć egzemplarz do rąk. Spojrzała na okładkę, a jej serce zabiło mocniej. Mia E. Benítez. – nazwisko panieńskie jej matki. Słyszała, że coś pisała, ale nie miała pojęcia o wydaniu książki. Tata o tym nie wspominał. Dlaczego stało się to tajemnicą? O czym była ta książka? Jeśli to pamiętnik… Mógłby wiele wyjaśnić. Chciałaby to przeczytać, ale z drugiej strony bała się. Nie wiedziała czemu, rodzice kochali się i nie mogła dowiedzieć się niczego strasznego. Biorąc pod uwagę, że nie wiedziała o czym była ta lektura, nie miała pewności, że to pamiętnik.
– Skąd masz tę książkę? – spytała cicho, przesuwając palcami po tytule.
– Którą, Nan? – Louis na wyczucie podszedł bliżej. Wpadł na krzesło, ale na szczęście go nie przewrócił. – Tu jest dużo książek – dodał, układając dłonie na oparciu mebla.
– Linia życia naszych serc – odpowiedziała.
Chłopak zmarszczył brwi, starając sobie przypomnieć o czym mówi Nan. Czytał jakąś książkę, dokładnie romans.
– Ach tak – klasnął w dłonie. – Kupiłem ją u braci Elvador. Taka stara księgarnia. Coś się stało?
Nan odłożyła książkę i podeszła do Lou, łapiąc go za rękę po raz kolejny tego dnia.
– To moja matka napisała tę książkę. Nie wiedziałam. Poza tym księgarnia należy do moich wujków. Braci ojca. Nie utrzymujemy kontaktów, ale to długa historia. Nieważne – westchnęła cicho, bawiąc się ich palcami. – Kiedyś ci opowiem. Teraz posłuchaj. Chciałam przedstawić ci mój pomysł. Nie dasz rady pracować, obydwoje to wiemy. Widzę jak smutny będziesz bez książek. Chcę… chcę ci je czytać. Zgadzasz się? – przygryzła wargę i spojrzała na niego, czekając.
Naprawdę tego chciała. Robiłaby to, najlepiej jak umiała. Przelewała w tekst dużo emocji. Aby czuł to co ona, gdy będzie czytała. Poza tym była to szansa na częste spotkanie.

– Tak – szepnął, biorąc twarz Nanette w dłonie. – Proszę.
~~~*~~~
Ostatnio marnie z komentarzami u was. Proszę, chcę znać Waszą opinię. Bardzo ważne jest dla mnie to opowiadanie :). Mamy nowy szablon! Jak się podoba?

piątek, 20 listopada 2015

07|| "Będę cię prowadzić swoimi słowami."

Naj­lep­szym przy­jacielem jest ten, kto nie py­tając o powód smut­ku, pot­ra­fi spra­wić, że znów wra­ca radość.
Deszcz uderzał rytmicznie o szyby i chodniki. Padał od godziny, wprawiając wszystkich w ponury nastrój. Poniedziałek nie zaczynał się dobrze. Było bardzo chłodno i mało kto miał ochotę wyjść z łóżka. Niestety czekała szkoła, praca i inne obowiązki. Jesień coraz bardziej dawała się we znaki, a zima zbliżała się dużymi krokami. W szafach znajdowało się więcej ciepłych ubrań. Już niedługo ruszą przygotowania do świąt, dekoracje pojawią się w witrynach sklepów i kawiarni.
Nanette wysiadła z samochodu, stając pod czerwonym parasolem, który rozłożył i przytrzymał Joseph – lokaj i kierowca w jednym. Uśmiechnęła się do niego wdzięczna i przejęła osłonę. Szybkim krokiem weszła do kawiarni. Poczuła przyjemnie ciepło. Złożyła parasol, który odłożyła do specjalnego stojaka, jednocześnie zaciągając się zapachem kawy i ciastek. Uwielbiała to miejsce, dlatego codziennie przychodziła do niego nieodmiennie. Zsunęła z dłoni rękawiczki, ruszając w stronę lady. Posłała Diego promienny uśmiech. Nan rzadko kiedy miała zły humor – nawet w taką pogodę.
– Cześć – przywitała się z nim, siadając na wysokim krześle.
– Cześć – mruknął, zajęty zalewaniem kawy. – Poczekaj. Zaniosę kawę i zaraz cię obsłużę.
– Jasne – kiwnęła głową.
Diego wziął tacę, mrugnął do Nan i odszedł do odpowiedniego stolika. Dziewczyna podkradła ciastko z talerzyka za barem. Kelner dobrze o tym wiedział, zresztą przeważnie sam ją częstował. Nigdy niczego jej nie żałował.
Rozejrzała się po sali, otrzepując okruszki z płaszcza. Jej wzrok zatrzymał się na Louisie. Zaskoczona otworzyła szerzej oczy. Nie widziała go ponad miesiąc. Był już listopad, a przez tyle dni, kiedy tu przychodziła, nie zauważyła chłopaka na jego stałym miejscu. Nie bywał też na rynku, ani nie sprzedawał róż. Zapytała Diego, czy wie co się dzieje – z czystej ciekawości. No dobrze, może trochę się martwiła. Przyjaciel wyjaśnił, że Louis choruje. Nie podejrzewała, że skłamał. Nigdy nie dawał jej do tego powodów. Ufała mu. Tym razem Diego był między młotem a kowadłem, dwójką przyjaciół.
Najwidoczniej Louis czuł się już lepiej, ponieważ siedział tu i jadł ciasto. Nie wydawał się chory, blady. Miał na sobie czarną koszulę. Nanette najbardziej zaskoczył fakt, że chłopak ma na oczach okulary przeciwsłoneczne. Nie było pogody, poza tym znajdował się w pomieszczeniu.
Zaciekawiona rozpięła płaszczyk i podeszła do Louisa. Wiedziała, że wypadało się przywitać. Wydawał się być zamyślony, bo nie zwrócił na nią uwagi.
– Cześć, Louis. Mogę się dosiąść? – spytała.
Szatyn wyprostował się, słysząc delikatny i anielski głos. Odłożył widelczyk na talerz.
­– Nanette? – upewnił się.
Jakże dobrze wiedział, że to ona.
– Tak – uśmiechnęła się, ale tego uśmiechu nie mógł zobaczyć.
– Proszę, siadaj. To dla mnie zaszczyt – powiedział ożywiony.
Dziewczyna zaśmiała się, odsuwając krzesło. Usiadła przy stole, kładąc torebkę na kolanach. Przeczesała palcami włosy i przypatrzyła się Louisowi. Poprawił okulary i sięgnął przez stół do jej dłoni.
– Jak się czujesz? – spytała, pozwalając mu się dotknąć.­ – Diego mówił, że jesteś chory. To znaczy byłeś.
Louis westchnął, zamykając oczy. Nie dostrzegła tego. Poczuł ból, wiedząc, że musi ją okłamać. Nienawidził kłamać. Jedyne co mógł zrobić, to spróbować nie powiedzieć całej prawdy.
– Musiałem odpocząć, ale starałem się pomagać Diego. Podobno don Alberto już więcej chodzi, czyli jest lepiej. Poza tym dziękuję, że pytasz – uśmiechnął się, a ona uścisnęła jego dłoń.
Poczuł ciepło rozlewające się w jego ciele. Dotyk Nan, sprawiał, że wszystkie troski i problemy odchodziły w zapomnienie. Wystarczyła jej obecność. Dla niego była lekarstwem. Karmił duszę krótkimi spotkaniami, wspomnieniami.
- Martwiłam się – przyznała, po czym serce chłopaka zabiło jeszcze szybciej. Nie zdawała sobie sprawy, jak wiele znaczą takie słowa. – Wiesz co? Rozmawiałam z tatą. Zastanawiałam się, co zrobić, abyś mógł u nas pracować. Ustaliliśmy, że zatrudnimy masażystę. Wybrałam ciebie.
– Mnie? – zmarszczył brwi zdziwiony. – To niedorzeczne. Nie jestem masażystą, nie mam żadnego wykształcenia.
– Wiem – czuł na sobie jej uważny wzrok. – Ale uważam, że mógłbyś to robić. Podobają mi się twoje dłonie. Mówiłam ci. Uważam, że mógłbyś to robić. Nie zrobiłbyś mi krzywdy. Wyglądasz na delikatnego człowieka.
– Chcesz powiedzieć, że zatrudniasz mnie w ciemno, bo mi ufasz? – spytał cicho, przesuwając palcami po jej nadgarstku.
Poczuł metal bransoletki. Dotknął zawieszki i stwierdził w myślach, że to gwiazdka.
– Tak. Przyjmiesz moją ofertę? – przygryzła dolną wargę, bo dotyk Louisa coraz bardziej jej się podobał.
Spojrzała za siebie, widząc, że Diego szedł w ich stronę, żeby przyjąć zamówienie.
– Przyjmuję. Jak to będzie wyglądać? – Louis przekrzywił głowę.
– Hej, tu się ukryłaś. – Do stolika podszedł Diego. – Co podać?
– Kawę. Czarną, bez cukru i kremówkę – poprosiła, nie spuszczając wzroku z Louisa.
Diego pośpiesznie zapisał to w notesiku i zwrócił się do przyjaciela. Zapytał czy niczego nie potrzebuje, i kiedy ten odmówił, odszedł.
­– Powiem ci, jeśli zdradzisz czemu masz okulary – Nan wróciła do tematu, zbyt ciekawa, żeby odpuścić.
Louis wziął głęboki oddech, przygryzając dolną wargę. Zastanawiał się, co mam jej powiedzieć. Nie będę kłamał – postanowił. – Na pewno nie okłamię Nanette.
– Mam problem ze wzrokiem – odparł niepewnie.
Nan poruszyła się na krześle zaniepokojona. Przyjrzała mu się ponownie. Na policzkach miał rumieńce, spowodowane ciepłem w pomieszczeniu. Wyglądał dobrze, czyli choroba minęła. Ale wzrok? Co mogło się stać?
– Więc teraz mów – ponaglił ją.
Nie chciał, żeby o coś pytała. Czuł się niezręcznie. Miał być niewidomym masażystą? Louis nie był jeszcze w stanie mówić o utracie wzroku. Cały miesiąc, może trochę więcej, siedział w domu i uczył się nowego życia. Odliczał kroki do łózka, do łazienki, do kuchni. Starał się zapamiętywać, co gdzie stoi. Często wpadał na krzesło lub na stół. Chodził poobijany, ale próbował dalej. Nie należał do ludzi, którzy tak łatwo się poddawali. Miał w sobie siłę, chociaż sytuacja bardzo go obciążyła.
Diego o wszystkim wiedział. Kiedy Louis z pomocą przechodniów, tamtego ranka, trafił do kawiarni, opowiedział wszystko przyjacielowi. Diego miał wyrzuty sumienia, a Lou błagał, aby nie winił się za coś, czego nikt nie zdołał przewidzieć. Czuł się z tym źle, lecz czasu nikt nie mógł cofnąć.
– Przychodziłbyś dwa razy w tygodniu. Kiedyś miałam wypadek. Jeździłam konno i spadłam. Trenowałam od pięciu lat. Nie dużo, ale miałam doświadczenie. Spadłam podczas treningu. Doznałam uraz stawu biodrowego, wciąż czuję ból pleców, więc masaże mi pomagają. Ojciec nie wtrącałby się w twoje kwalifikacje. Ufa mi – zapewniła Louisa.
Miał wrażenie, że zależy jej na tym. Dlaczego? Dlaczego chciała, by to był on? Ten człowiek, który nie miał najmniejszego pojęcia o pracy, jaką mu powierzała. Nan była dla niego zagadką, którą pragnął odgadnąć.
– Tym bardziej nie mogę robić czegoś na czym się nie znam. Nie chcę, aby coś ci się stało. Będę za to odpowiedzialny – odpowiedział, powoli zabierając rękę.
– Trochę poczytasz – rzuciła, na co uśmiechnął się drwiąco. – A resztę sam będziesz umiał. Nie chcę kolejnego doktorka, który to, żeby zarobić. Chcę kogoś, komu sprawi to przyjemność. I wiem, że z tobą tak będzie. Będziesz zarabiał, to oczywiste, ale dzięki tym spotkaniom będę mogła cię lepie poznać. Zależy mi na tym. Zaciekawiasz mnie sposobem bycia. Jesteś inny niż ci wszyscy ludzie owiani szarością. Wyróżniasz się z tłumu wszystkim, co robisz.
Louis siedział długo nic nie mówiąc. Nawet Diego zdążył przynieść zamówienie. Spojrzał zaniepokojony na przyjaciel, ale Nan odesłała go ręką. Lou doznał szoku i ciężko było to ukryć. To on od zawsze pragnął ją poznać. Była wyjątkowa, nieosiągalna, a oto teraz siedziała przed z nim  tą cudowną propozycją. Był jeden problem – Louis nie widział. Nie znał położenia jej domu i co chwila by coś na wpadał. Nie zdołałby ukryć wady, której wstydził się przed Nanette. W końcu ona była ideałem, jemu odebrano dar widzenia. Dziękował sobie w duchu, że pamiętał ją, choć czuł ból, bo teraz nie miał pojęcia jak była ubrana. Każdego dnia modlił się, aby nigdy nie zapomnieć anioła, który sprawił, że był szczęśliwy.
Bóg okazywał mu dobroć, wyrozumiałość. Nie obwiniał nikogo za stratę wzroku, ale cierpiał z tego powodu. W ciszy, w samotności, w swoim mieszkaniu. Siadywał przed pianinem, nie mogąc trafić w klawisze. Płakał, lecz nie ocierał łez. Pozwalał sobie na chwilę żalu. Potem unosił głowę i wiedział, że dane mu było żyć dalej. Odsuwał troski w głąb umysłu, brał głęboki oddech i ponownie układał dłonie na klawiaturze pianina. Wiecie co wtedy się działo? Powoli, z wyczuciem zaczynał grać. Wciąż nie zawsze mu wychodziło, ale stawał się coraz lepszy. Nie wiedział, jakie nuty wybrzmiewają, czuł jedynie dumę z prób, jakie podejmował.
Nan okazała mu wiarę. To był największy powód, dla którego chciał spróbować. Zawieść anioła? Jakiż to byłby grzech! Nie pozwoliłby na to. Siedzieli w ciszy, ona pozwalała mu pomyśleć. Nie pytała, czekała cierpliwie. Lou już wiedział, co podpowiadało mu serce. Tym razem nie szeptało cicho odpowiedzi. Louis dokładnie słyszał, co powinien zrobić.
– Zgodzę się, jeśli coś mi obiecasz – szepnął, poprawiając zsuwające się okulary.
– Co takiego? – upiła łyk kawy, słyszał jak odstawia filiżankę na spodek.
– Że będziesz mi wszystko opowiadała, nawet to, co znajduje się przede mną i nie zapytasz dlaczego. – Czekał na odmowę, spuszczając głowę.
Nie musiała mu ufać tak bardzo, aby nie pytać i cierpliwie pokazywać mu świat. Miała prawo mieć wątpliwości.

– Obiecuję. Poczekam, aż sam mi powiesz. Będę cię prowadzić swoimi słowami.

~~*~~Dodaję rozdział ponieważ skończyłam już 9. Mam nadzieję, że jesteście zadowoleni. Bardzo lubię to opowiadanie i wlewam w nie dużo uczuć. Pytanie czy będzie druga część 365 Days. Wciąż nie zamykam furtki do tego ff, ale nie mam pojęcia. Jeśli dostanę kopa w dupę i będę mieć ciekawy pomysł, to je pociągnę, ale na razie jest jak jest. Skupmy się na pianiście :).

sobota, 7 listopada 2015

06|| "Ciemność ogarniała jego umysł."


~Zamykam oczy, czuję, jak w twoich dłoniach tonie moja twarz
Przysięgasz miłość aż po śmierć, słyszę wspólne bicie naszych serc~
Szedł chodnikiem, uważając na kałuże. Po dwunastej było okropne oberwanie chmury i deszcz nie przestawał zalewać ulic Barcelony przez ponad godzinę. Jesień miała humorki, które szczerze okazywała. Poza tym zbierało się na to od wczoraj, było zbyt duszno jak na tę porę roku. Też czasem musi popadać. Louis uwielbiał powietrze nasiąknięte wilgocią, wszystko wtedy ładniej pachniało. Ale to nieważne. Po burzy wyszło słońce, poprawiając każdemu nastrój. A kiedy słońce zachodziło, Louis spotkał Nanette. Nie wierzył, że tak ogromne szczęście przypadło właśnie na niego. Przez krótki moment zastanawiał się, czy wzrok nie płata mu figli, a Nan nie jest jedynie złudzeniem, które rozpłynie się, gdy Lou mrugnie. Jednak nie, dobrze widział, ona tam była.
Piękna, jak anioł, klęczała przy jego książkach i zamierzała kupić wszystkie, a on nie był w stanie wydusić słowa. W gardle zaschło mu już dawno, a oddech dziwnie przyśpieszył. Podziwiał Nanette, bo nie wiedział, czy okazja może się powtórzyć. Nigdy wcześniej nie była tak blisko niego. Miał wrażenie, że może usłyszeć szaleńcze bicie jego serca. Chciał się uspokoić, lecz ręce wciąż mu drżały.
Rozmawiali zaledwie kilka minut, ale tyle wystarczyło mu, by móc odtwarzać każde zdanie od nowa. Rozkoszował się każdym słowem, które wypłynęło z jej ust. Zauważyła jego dłonie, nie widzieć czemu, a on nie uważał ich za coś specjalnego. Ręce mężczyzny, którymi pracował. Być może nie było po nim widać, ponieważ budowy był marnej, ale miał bardzo dużo siły. Często zaskakiwał tym don Alberto, który przyglądał się bacznie pracy chłopaka. To dla niego największy komplement jaki kiedykolwiek słyszał, na dodatek z ust uwielbianej kobiety.
Otumaniony euforią, uśmiechał się, czasem mijający ludzi. Nikt nie zwracał na niego specjalnej uwagi. Do mieszkania nie było daleko, bo zaledwie jeszcze sto metrów. Spacer mu się dłużył, ale Louisa nie obchodził czas. Gdzie miał się śpieszyć? W domu i tak nikt na niego nie czekał. Cieszył się pięknym wieczorem, oddychając pełną piersią. Los rozdał mu dobre karty i choć Louis nigdy nie narzekał, wiedział, że w końcu szczęście zacznie mu dopisywać. Zaczęło się od mieszkania, a teraz jego anioł zwrócił na niego uwagę. Nie mogło być lepiej.
Wszedł do domu, kładąc klucze na prowizoryczną szafkę. Odwiesił kurtkę na wieszak i przeciągnął się. Nie wiedział jak ma dziękować don Alberto za pomoc. Za światło, wodę, a nawet zamek w drzwiach. Pełen luksus. Louis obiecał sobie, że jak tylko będzie mógł, od razu się odwdzięczy. Teraz miał piękny dom i o lepszym nie marzył. Przez dwa tygodnie to miejsce zaczęło przypominać prawdziwe mieszkanie.
 Na drewnianej podłodze pojawił się dywanik, który pasował do starego wnętrza. Louis kupił go za euro na pchlim targu, naprawdę każdy chciałby się tego pozbyć. On jednak działał na przekór wszystkim zasadom. W kuchni zniszczone szafki zostały po dokręcane, a w nich została ustawiona zastawa. Oczywiście nie za duża, Lou mieszkał sam i jedynymi gośćmi jakich mógł się spodziewać – była rodzina Camacho, czyli don Alberto, dona Isabel i ich syn Diego. Raczej nie będą wpadać często, ponieważ mają swoje życie, ale czasem zdarzy się, że wpadną w odwiedziny. Louisowi udało się uzupełnić starą lodówkę. Diego wymienił w niej żarówkę, podłączył do prądu i naprawdę działała. W niej znajdowało się trochę warzyw, kilka jabłek i mięso w zamrażalniku. Chłopak po raz pierwszy prowadził dom, uczył się gotować i rozporządzać. I ta nauka samodzielności bardzo mu się podobała.
Wszedł do pomieszczenia, zapalając światło. Żarówka zabrzęczała i oświetliła kuchnię. Louis spojrzał na białe kafelki. Spędził pół dnia na kolanach, szorując podłogę z rdzy i brudu. Nie wstał, aż nie doczyścił do końca. Diego przysłał mu pakunek detergentów do sprzątania od Isabel. Młody mężczyzna nie odmówił, podziękował i skorzystał z pomocy. Wysprzątał całe mieszkanie z czego był dumny, gdy wieczorem z kubkiem ciepłej herbaty, siedział przy naprawionym pianinie. Odkrył, że jego dom to aż trzy pokoje. Mały salon, pokój z książkami i instrumentem oraz niewielka sypialnia. W niej nie posiadał łóżka, w zasadzie nie miał tam nic. Na drewnianej, zniszczonej podłodze ułożył kilka koców, śpiwór i wykosztował się na poduszkę. Nie miał tam światła, ponieważ nie posiadał wystarczająco żarówek, a i nie chciał podwyższać rachunków, które na razie zamierzał opłacać don Alberto. Louis będzie pracować i odda mu wszystko co do grosza. Wieczorami korzystał z latarki, aby przejść z salonu do sypialni. Światło miał jedynie w kuchni oraz w łazience. Tego pomieszczenia również nie oszczędził. Czyścił każdy kafelek podłogi, a także ściany. Całą niedzielę spędził szorując prysznic, umywalkę i toaletę. Na szczęście około szóstej rano zdążył na mszę, dlatego mógł poświęcić się zadaniom domowym.
W mieszkaniu było chłodno, więc nie otwierał okien i ciepło się ubierał. Ubrania, które dostał od Diego umieścił w szafie, stojącej w salonie. Jakimś cudem wypełniły one każdą półkę. Rzeczy były nieco za duże, ale nie narzekał. Dwa swetry, bluza i kurtka wystarczą mu na kilka lat. Były prawie jak nowe, ciepłe i z dobrego materiału. Dostał również kilka par spodni i koszulek. Otwierając worek, cieszył się jak małe dziecko, oglądające prezent na gwiazdkę. W życiu nie byłby w stanie zapewnić sobie tylu rzeczy i takiego mieszkania. Oczywiście, robił to nielegalnie. Nikt nie wiedział, że ktoś taki zamieszkuje to miejsce. Prócz don Alberto, który zgłosił to swojemu przyjacielowi. Jednakże ten nie posiadał danych Louisa, więc stary Camacho brał to na siebie. Niektórym trzeba pomagać, nie oczekując nic w zamian – mawiał.
Louis odebrał swoje rzeczy ze skrytki i książki, które się powtarzały sprzedał. Zarobił na tym dużo, kiedy Nanette dała nieco więcej niż powinna. Przecież nie prosił, nie pytał… Nawet nie chciał brać pieniędzy. Chciał tylko móc z nią porozmawiać, a to życzenie spełniło się bardzo nieoczekiwanie. Dzisiejszy dzień uważał za najszczęśliwszy w swoim życiu.
Z uśmiechem na ustach, umył ręce i nucąc Adele, której utwory słyszał nieraz w kawiarni, rozpoczął szykowanie kolacji. Krojenie pomidora sprawiało mu przyjemność. To było jego mieszkanie, jego miejsce na ziemi. Nie prosił o posiłek, sam go przygotowywał. Dokładnie, z precyzją ułożył plasterki sera na białym pieczywie, na wierzch umieścił pomidora i talerz postawił w salonie na stole. Poznał to mieszkanie na wylot, bo chodzenie po obcych miejscach sprawiało mu trudność. Zwłaszcza wieczorami, kiedy praktycznie nic nie widział. Nie potrzebował wiele czasu. Teraz mógł się poruszać z zamkniętymi oczami. Wrócił do kuchni, kiedy czajnik dał znać, że woda została zagotowana. Ostrożnie zalał herbatę w kubku i wrócił do pokoju. Jadł w ciszy, stukając palcami lewej ręki o stół. Miał ochotę śpiewać, tańczyć i krzyczeć z radości. Powstrzymał się, ale z ogromnym trudem.
Gdy skończył, umył naczynia i przeszedł do pokoju z pianinem. Było ciemno, ledwo co widział klawisze. Jeszcze nigdy nie grał, choć nuty znalazł w szafie. Chciałby spróbować. Nie wiedział tylko, czy coś z tego będzie. Rozpostarł palce i ułożył je na klawiaturze. Mrużył oczy, chociaż obraz i tak się rozmazywał. Męczyła go ogromna wada wzroku, a migreny nasilały się i były częstsze. Nie miał pieniędzy, a wizyta u lekarza nie wchodziła w grę. Musiał cierpieć, trudno. Niektórzy mieli gorzej niż on, umieli się z tym pogodzić i żyli. Louis też dawał radę, choć jedynym wsparciem jakie miał, to przyjaciele, a nie rodzina. Wiecie czego bał się, jeśli przestanie widzieć? Bał się, że nie zapamięta Nanette i już nigdy więcej jej nie ujrzy. Strach wzrastał, kiedy było gorzej ze wzrokiem, a potem sytuacja znów była opanowana.
Skupił się na ruchach palców. Pierwsze dźwięki wydobyły się z pianina, wprawiając Lou w jeszcze lepszy nastrój. Nie grał równo, ale uśmiechał się jak dziecko, kiwając głową na boki. Podobało mu się, a muzyka nie miała ładu i składu. Nikt go nie słuchał, wiec nie musiał się przejmować. Wiedział jedno. Chciał się nauczyć grać. Miał wrażenie, że odnalazł brakujący element w układance jego życia. To było właśnie pianino. Poruszał palcami, muskając czarnobiałe klawisze, tworząc nieznaną melodią, która powoli nabierała sensu. Jak? Nie miał pojęcia, ale wierzył w cuda. Może to był jego cud? Chciałby grać dla Nanette, a ona mogłaby go podziwiać.
~*~
W doskonałych humorach, mężczyźni z szalikami barwy klubu piłkarskiego, opuszczali bar, gdzie przesiedzieli dziewięćdziesiąt minut, kibicując drużynie. Każdemu udzielił się nastrój. FC Barcelona wygrała!
Diego szedł razem z Louisem. Obydwaj wcisnęli dłonie do kieszeni jeansowych kurtek i kierowali się w stronę mieszkania młodszego chłopaka. Dyskutowali na temat przebiegu meczu. Chociaż Louis niewiele widział na telewizorze, przeżywał grę tak samo, jak każdy inny.
– Słuchaj, rozglądałem się za pracą dla ciebie – podjął temat brunet, pocierając ręce, aby się nieco rozgrzać.
Było zimno, tym bardziej wieczorem. Oddychając, widzieli chmurkę chłodu.
– Za pracą? – Louis zmarszczył brwi, zainteresowany. – Wiesz, że nie przyjmą mnie ze względu na papiery oraz na wadę.
– Tak, wiem. Dlatego raczej szukałem informacji u osób zaprzyjaźnionych, którym mogę zaufać. Pracowałbyś na czarno, bez dokumentów. Jesteś obywatelem Anglii, nie masz mieszkania, oficjalnie oczywiście, i wykształcenia. Rozmawiałem z Nan, pytałem, czy nie potrzebuje kogoś do pomocy w domu. – Na imię Nan, Louis wyprostował się i przygryzł wargę.
– I co? – wydusił.
– Powiedziała, że porozmawia z ojcem. Nie mówiłem o kogo mi chodzi, zapytałem jedynie o pracę. Zobaczymy jak będzie – starszy wzruszył ramionami.
­– Dziękuję – odpowiedział jedynie i zamilkł.
Pracować w domu Nanette? Spełnienie marzeń. Mógłby zajmować się ogrodem. Ręce miał sprawne. Grabiłby liście, kosił trawę… Wyobraźnia zaczęła go ponosić. Ta wizja była bardzo odległa. Dlaczego miałaby przyjąć kogoś takiego jak on? Nie znała Louisa. Chociaż on marzył by być przy jej boku, rozmawiać z nią i spędzać czas, rozumiał, że mogłaby mieć obiekcje. Nieznany człowiek w jej domu? A co na to ojciec? Również mógł nie wyrazić zgody. Ach… To nic pewnego, nie chciał robić sobie nadziei.
Z zamyślenia wyrwał go dźwięk dzwonka telefonu. Przystanął, kiedy i Diego to zrobił. Szukał komórki po kieszeniach, aż w końcu odebrał. Louis nie przysłuchiwał się. Zresztą jego rozmowę zagłuszały krzyki kibiców, którzy wracali do domów oświetlonymi ulicami. Za chwilę Lou i Diego mieli skręcić w uliczkę do dzielnicy praktycznie nie zamieszkanej. To znaczy, tam gdzie mieszkał chłopak. Przyjaciel odprowadzał go z wiadomych przyczyn. Był wieczór, a Louis słabo widział. Oczywiście, jako tako znał drogę, lecz Diego był sumiennym człowiekiem, wolał mieć pewność, że Lou nic się nie stanie. Jednakże telefon od ojca bardzo go zmartwił. Skończył rozmowę i spojrzał w stronę szatyna, który kopał kamyk na chodniku.
– Tata złamał nogę – powiedział, na co Louis poderwał głowę. – Spadł z drabiny w domu. Nic oprócz tego się nie stało, ale muszę odebrać go ze szpitala razem z mamą. Mama nie umie prowadzić. Mam nadzieję, że po jednym piwie nikt mnie nie zatrzyma – westchnął, chowając komórkę do kieszeni.
– Przykro mi. Pozdrów go – poprosił Lou.
– Jasne. Pewnie od poniedziałku cała kawiarnia będzie na moich barkach, więc twoja pomoc będzie po prostu wielką ulgą.
– To oczywiste. Pojawię się z samego rana. A ty jedź już – ponaglił go, klepiąc po ramieniu.
– Dasz radę? – spytał Diego. Nie chciał go zostawiać. – Na pewno trafisz?
– Wczoraj trafiłem, dzisiaj też trafię. Dziękuję za troskę.
– To wyjątkowa sytuacja, przepraszam – czuł się winny. Kiwnął głową, pożegnał się i odszedł.
Louis westchnął, ruszając dalej. Don Alberto czasem był bardzo nierozważny. Było mu go szkoda. Robił wszystko na własną rękę, a teraz miał wypadek. Złamanie nogi to nie jest nic lekkiego. Będzie musiał dużo odpoczywać, mało chodzić i nie przemęczać się. Wszyscy wiedzieli, że nie wytrzyma w domu. Potrafił być bardzo uparty, gdy musiał się upewnić, co z jego biznesem. Ufał synowi, ale wolał sam wszystko kontrolować.
Będzie musiał im pomóc w kawiarni. Przynajmniej przy wyładowywaniu towaru, bo w obsłudze sobie nie poradzi. Chociaż kawę mógłby parzyć. Wszystko zależy od Diego i jego decyzji. Louis chętnie wykona każde zadanie, aby móc się odwdzięczyć za okazaną dobroć. Przyśpieszył kroku, chcąc znaleźć się już w domu. Tam na pewno było cieplej niż na zewnątrz. Drżał przez chłód, który owiewał jego ciało. Chciałby przybrać na masie, ale choć jadł, nie było efektów.
Skręcił w odpowiednią ulicę. Lampy… właściwie to nie było lamp. Nic prócz księżyca nie oświetlało drogi. Zwolnił, nie chcąc się o nic potknąć i naprawdę wytężał wzrok. Samochody ustawiły się na krawężnikach, ale tym razem dawały mu spokojnie przejść. Krzyki kibiców cichły. Każdy poszedł w inną stronę, chociaż miał wrażenie, że ktoś idzie za nim. Kroki słyszał coraz lepiej. Nie odwrócił się, bo nie miał odwagi. Nie wieczorem, nie kiedy słabo widział.
Przyspieszył. Naprawdę miał nadzieję, że ten ktoś da mu spokój, odpuści. W pewnym momencie mógł usłyszeć kroki jeszcze bliżej. Zacisnął szczękę i starał się uspokoić bicie serca. Ciągle niepokój czaił się gdzieś w tyle jego głowy, wydając się być głośniejszym niż jego własne myśli. Poczuł oddech na karku. Jego oczy rozszerzyły się w panice, ogarniającej całe jego ciało. Nagle poczuł silne uderzenie, prosto w głowę. Później nie czuł już niczego.
Louis opierał się plecami o ścianę starego, zniszczonego budynku. Przebudzał się z nieprzytomności i snu. Wczoraj został przeniesiony ulicę dalej, gdzie nikt nie chodził. Chcieli go okraść, lecz nie mieli z czego. Lou nic przy sobie nie miał, prócz kluczy do domu. To by im się nie przydało. Zostawili go, nie kłopocząc się, czy otworzy oczy i czy nie.
Szatyn powoli pokręcił głową i zacisnął powieki. Bolał go kark, czuł pulsujący ból w skroniach. Nie miał siły się podnieść, ani otworzyć oczu. Siedział, starając się nie ruszać. Było mi zimno, czuł, że skostniał niesamowicie. W końcu spędził całą noc, chłodną noc, na dworze. Na chodniku. Oddychał spokojnie i przypominał sobie, co się stało. Ktoś go napadł, uderzył… Dlaczego? Przecież nigdy nie zrobił nikomu nic złego. Za coś spotkała go kara, nie miał pojęcia jaki był powód. Louis wziął głęboki oddech i odważył się otworzyć oczy. Miał wrażenie, że to robi. Dlaczego wszędzie było ciemno? Zamrugał kilkakrotnie, ale nic się nie zmieniło. Widział nicość, pustkę, ciemność. Wpadł w panikę, dobrze wiedząc, co się stało. To nie była chwilowa utrata wzroku. Zaczął poruszać rękoma, próbując wstać. Podniósł się i oparł o ścianę za sobą. Serce biło mu jak oszalałe, a nogi drżały. Nie kontrolował oddechu, ani łez. Był przerażony, bo nie spodziewał się tego tak szybko. Kto byłby gotowy utracić wzrok na ulicy, pobity? Louis nie wiedział, gdzie się znajduje. Nie słyszał samochodów i głosów przechodniów.
To nie był sen, prawda? To nie był jeden z koszmarów, który wracał jak bumerang. To była rzeczywistość, której nikt nie mógł zmienić i cofnąć. Nigdy wcześniej ten chłopak nie był tak przestraszony i smutny. Nie wiedział co się dzieje dookoła. Przecierał oczy rękoma raz za razem, lecz i to nie przynosiło efektu. Ciemność ogarniała jego umysł.

 A więc przyszedł moment, kiedy Louis traci wzrok. Obecnie mam napisane 9 rozdziałów. Nie całych. Jeśli dokończę 9, wstawię 7. Proszę, komentujcie i motywujcie. Zapraszam tutaj https://spectre-fanfiction.blogspot.com/