sobota, 22 października 2016

Premiera. 365 dni. Zobaczymy się znów.

Nadszedł ten dzień, kiedy mogę pochwalić się Wam własną książką. I na pewno nie jest nieskazitelna, nie każdemu będzie odpowiadać, ale jednak jest moja. Jestem podekscytowana, widząc ją na stronach różnych księgarni. A co, jeśli będę jechać pociągiem i ktoś obok mnie własnie będzie ją czytał? Poczuję dumę.


365 Dni. Zobaczymy się znów pierwotnie było fanfiction, które przerobiłam i poprawiłam. Jest to romans z wątkiem fantastycznym, ponieważ mieszamy w to aniołów. Jeśli kogokolwiek zainteresowałam, podam linki do księgarni, w których znalazłam 365 dni. Ceny są różne.






















moje konto na:


Mam nadzieję, że chociaż ktoś się skusi. Oczywiście czekam wtedy na szczere opinie, bo jestem ciekawa. To naprawdę fajne uczucie mieć coś swojego na półkach w księgarniach. 

niedziela, 10 kwietnia 2016

13||" dopełniali się jak ogień i woda, jak słońce i deszcz."

– Za chwilę się zapowietrzysz – zauważył ze śmiechem Diego, dosypując soli do przygotowanego dania na patelni. – Powiedziała, że przyjdzie, to przyjdzie. Uwierz, że się nie spóźni.
Louis siedział przy stole w kuchni i stukał palcami w blat. Denerwował się, a bzyczenie zwisającej z sufitu żarówki, nie pomagało. Diego mógł łatwo mówić, on dziś jedynie im pomagał, obsługiwał. Za to Lou musiał flirtować i sprawić, by randka była naprawdę udana. Nigdy w życiu nie miał bliższego kontaktu z kobietami. Słowo „uwieść” lub „oczarować” było mu obce. Chyba, że chodziło o drugą stronę medalu. Nan zdecydowanie go oczarowała. Nie dało się zaprzeczyć, był pod jej urokiem.
Dzisiaj zadbał o odpowiedni strój, który zaakceptował jego przyjaciel, w dodatku pomagając zawiązać Louisowi krawat. Prezentował się bardzo przyzwoicie. Wziął niedawno prysznic, więc włosy wciąż miał trochę wilgotne. Grzywka opadała mu na czoło i łaskotała go.
– Hej, kochasiu – głos Diego znów sprowadził go na ziemię. – Mówi się!
– Tak, tak. Wiem, że przyjdzie. Ona nigdy mnie nie zawiodła. – Pokiwał głową i przetarł twarz ręką. Jego usta wykrzywiły się w grymasie. – Jeju, ręce mi pachną pomarańczami. To wszystko twoja wina – zaśmiał się.
– Jak się cały dzień obierało… W zasadzie dużo soków poszło, więc twoja robota się przydała – zapewnił go i zamieszał sos w sałatce.
Louis podniósł się i powoli podszedł do bruneta. Wybadał rękoma blat, chciał jakoś pomóc, bo bezradność okropnie go drażniła.
– Ani się waż. Ja gotuję, ty się nie wtrącasz – odezwał się Diego, widząc zamiary przyjaciela. – Acha, kupiłem prezent. Poczekaj. Tylko nic mi tu nie ruszaj – ostrzegł i zostawił Louisa ze skrzywioną miną.
Wyjął prezent z kurtki i uśmiechnął się pod nosem, bo wiedział, że wybór był trafny. Było to małe czerwone pudełko, w środku znajdowała się biżuteria. Być może Diego nie był oryginalny, ale to podarunek od serca. Miał pewność, że Louis też by wybrał właśnie ten upominek. Musiał mu go pokazać, bo zżerała go ciekawość, jak zareaguje. Wrócił do małego pomieszczenia i odetchnął z ulgą, widząc, że przyjaciel grzecznie czekał, niczego nie dotykając.
– Proszę. – Diego włożył prezent do ręki Louisa.
Zanim zaczął opisywać przedmiot, chłopak dokładnie obracał go w palcach. Widział dotykiem. Był zafascynowany, przygryzał wargę i marszczył brwi.
– To bransoletka z ozdobami – stwierdził i zwilżył językiem dolną wargę. – Trzy zawieszki, ale nie mam pojęcia jakie.
 – Tak – potwierdził Diego. – Kawa, książka i nuta. Ona to uwielbia. Usiąść z kawą przy muzyce, czytając dobrą książkę. Poza tym do tej bransoletki można doczepić jeszcze więcej zawieszek, które będą miały osobne znaczenia – dodał i pomógł Louisowi schować prezent do pudełeczka.
Szatyn westchnął cicho i kiwnął głową. Na pewno będzie tym zachwycona. Lubiła drobnostki.
– To kosztowało więcej niż ci dałem – szepnął zawstydzony, czując się z tą świadomością cholernie źle. Ktoś znów za niego płacił.
– A kto obierał cały dzień pomarańcze?
– Doskonale wiesz, że to miało być za kolację. Nie rób ze mnie głupca. Ciągle kogoś wykorzystuj.
Diego przeczesał włosy palcami i przygryzł wargę. Nie lubił, gdy Louis obwiniał się za błahostki. Był świetnym człowiekiem, którego spotkało nieszczęście. Ani Diego, ani jego rodzina i na pewno nie Nan, nie żałowała mu pomocy. To nie były wielkie koszty, Louis nie był drogim obywatelem i niewiele mu było trzeba.
– Mam pomysł – odezwał się Diego Camacho, pocierając palcami brodę. – Zbiorę książki, które chciałbyś sprzedać i to zrobię. Po prostu ci pomogę. Sprzedam za wyższą cenę niż tę, którą najczęściej wystawiasz. Jedną trzecią z utargu wezmę i za to kupię coś do kawiarni. Resztę ci oddam. Czy taki układ ci odpowiada?
– Zdecydowanie – Lou od razu przytaknął. – Przynajmniej nie będę mieć kolejnego długu – uśmiechnął się, ponieważ jego dobry humor znów powrócił.
– Jednak jestem mądry – mruknął Diego i wrócił do gotowania.
Mieli jeszcze trochę czasu, zanim w progu pojawi się Nanette. Wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik. Diego miał tu zostać około godziny. Robił za kelnera i wcale mu to nie przeszkadzało. Chciał pomóc tym dwóm gołąbkom, które do siebie wzdychają. Pasowali do siebie idealnie. Typowe powiedzenia: dopełniali się jak ogień i woda, jak słońce i deszcz. Kibicował im z całego serca i miał przekonania, że im się uda. Chociaż Louis był dość nieśmiały, Nanette wiedziała, czego chce i pragnie. Inaczej nie dawałaby mu nadziei. Miała dobre serce, więc po co miałaby grać? Nie wodziła Louisa za nos. Ich uczucia można było wyczytać jak z otwartej księgi, przynajmniej Diego nie miał z tym problemu. Chociaż to może dlatego, że ich znał i się z nimi przyjaźnił?
Nanette przyjechała punktualnie. Nie za wcześnie, nie za późno. Nie lubiła się spóźniać i sama nie tolerowała spóźnień. Czas był bardzo cenny, przeważnie bardziej niż pieniądze.
Louis powoli zsunął z ramion dziewczyny płaszcz i odwiesił. Za jej pozwoleniem ułożył dłonie na biodrach Nanette, przesuwając nimi coraz wyżej. Czuł pod palcami delikatny materiał. Wiedział, że musiała pięknie wyglądać w sukience. Wyobrażał sobie Nan w kolorze lazuru. Jak ocean.
– Ślicznie wyglądasz – szepnął, dotykając policzka dziewczyny.
Nanette przymknęła oczy, na jej twarzy wymalowały się różane rumieńce. Mimo że Louis nie widział, odczuwała to jako szczery i czuły komplement prosto z serca. Uśmiechnęła się i musnęła jego malinowe usta. Poczuł dotyk piórka, ledwie go zapamiętał, ale to wystarczyło, by serce zabiło mocniej. Westchnął cicho, otrząsając się z przyjemnej chwili, która mogła trwać wiecznie. Powoli przeszli do salonu, gdzie czekał Diego, trzymając w ręku butelkę czerwonego wina. Dwa kieliszki, stojące na blacie zniszczonego stołu, przyniósł z kawiarni. Nan spojrzała na przyjaciela z uśmiechem.
grafika kristen stewart, smile, and tumblr– Witaj, piękna – odezwał się, puszczając jej oczko.
– Nie przeginaj – mruknął Louis, odsuwając krzesło dla Nanette.
Wesoły śmiech dziewczyny rozniósł się po niewielkim pokoju. Ucałowała Diego w policzek i rozbawiona zajęła miejsce przy stole. Gdy Louis usiadł, ich przezroczyste kieliszki zostały wypełnione szkarłatnym winem.
– Będę dziś państwa obsługiwać. Pozwolicie, że udam się po danie – powiedział Diego profesjonalnym tonem.
– To zaszczyt mieć takiego kelnera – odparła poważnym tonem brunetka i po chwili znów wybuchnęła radosnym śmiechem.
Diego uśmiechając się, opuścił pokój i zostawił romantyczną dwójkę samą.
– Mam coś dla ciebie. – Louis sięgnął po pudełko, które wcześniej położył na stole. Jego dłoń najpierw natknęła się na talerz, dopiero później na prezent. – Proszę. Mam nadzieję, że wybór był trafny.
– Och… – Nanette ujęła pudełeczko i otworzyła je, by ujrzeć piękną, symboliczną bransoletkę.
– Podoba ci się? – spytał Louis, przerywając ciszę.
Nanette uśmiechnęła się, oglądając zawieszki przy bransoletce. Bez wahana zapięła ozdobę na nadgarstku i delikatnie poruszyła ręką, tak że biżuteria zabrzęczała.
– Jest urocza, Lou. Idealnie do mnie pasuje. Dziękuję. – Dotknęła jego dłoni i lekko ścisnęła.
Chłopak w przeciwsłonecznych okularach, uśmiechnął się szeroko. Wiedział, że nie kłamała, a świadomość o prezencie, który mógł jej dać, sprawiała mu radość. Chciał, by za każdym razem, gdy spojrzy na bransoletkę, pomyślała o nim. Być może odczuwał to jako zaszczyt, że ta niesamowita dziewczyna jadła z nim dzisiaj kolację, ale w rzeczywistości było kompletnie na odwrót. To Nanette jadła kolację z chłopakiem o wyjątkowej osobowości. Uwielbiała jego poczucie humoru, sposób w jaki się uśmiechał i gdy zdejmował okulary – wtedy widziała zmarszczki wokół jego oczu. Był jedyny w swoim rodzaju.
Diego wszedł do salonu z pachnącym daniem. Obsługiwał parę bardzo profesjonalnie i sam spostrzegał, że uśmiecha się pod nosem. Widok zapatrzonych w siebie, rozmawiających przyjaciół, po prostu mu odpowiadał. Obydwoje byli szczęśliwi. Niewielkim kosztem mógł pomóc Louisowi, który prócz tego, że potrzebował, to również zasługiwał. Ludzie powinni pomagać, nie oczekując niczego w zamian. Tylko w tych czasach było bardzo ciężko o takie osoby.
grafika fashion, gif, and kristen stewart
Trójka przyjaciół w małym mieszkaniu udowadniała, że przyjaźń potrafi być silniejsza od pychy i zachcianek. W sercu Diego rozpalało się miłe uczucie. Miał świadomość, że dobrze robi, ale teraz musieli pozostać sami. To był wieczór Louisa i Nanette. Opuścił mieszkanie z uśmiechem na ustach. Zadowolony jechał do domu, goniąc noc.
Brunetka o zielonych oczach siedziała na kanapie Lou, pijąc wino. Był to chyba trzeci kieliszek, więc humor jej się udzielał i coraz więcej mówiła. Opowiadała Louisowi o galerii, studiach, ciekawych przeżyciach. Wspominała także o zeszycie, w którym zaplanowała całą podróż po świecie. Rozmarzona przywoływała obraz Anglii, którą tak bardzo chciałaby zobaczyć. To samo z Francją, która ciekawiła ją od lat. Miała marzenia i możliwości, by je spełniać, ale z tym chciała poczekać. Jej priorytetem były studia oraz Louis. Najpierw załatwi mu dokumenty, później wizytę u lekarza. A może później będzie możliwa operacja? Jeśli byłaby nadzieja na odzyskanie wzroku, to ułatwiłoby mu życie.
– Chcę ci coś pokazać – odezwał się, gdy Nan skończyła kolejną historię.
– Tak? Co takiego? – Odstawiła kieliszek na podłogę i wzięła chłopaka za rękę.
Uśmiechnął się, wstając, więc dziewczyna zrobiła to samo. Szła za nim, prowadzona do kolejnego, niewielkiego pokoju. Już tu była. To pokój z pianinem i książkami wypełniony aż po sufit.
– Chcesz, bym czytała? – spytała, zerkając na szatyna.
– Nie, aniele – pokręcił głową i wyciągnął przed siebie ręce.
Ostrożnie szedł w stronę regału. Gdy poczuł pod palcami grzbiety książek, westchnął zrezygnowany i zawrócił. Nan podeszła do niego i podprowadziła do pianina, domyślając się, gdzie chce dojść.
– Dziękuję. Zagram ci piosenkę. Znam ją jedynie z pamięci, nie można też powiedzieć, że umiem grać, bo robię to od niedawna.
– Naprawdę? – zdziwiła się, kładąc dłoń na jego ramieniu. – Uczyłeś się grać nie widząc? Sam?
– Tak, ale wciąż się mylę. To tylko fragment – posłał jej mały uśmiech i usiadł przy pianinie.

Wziął głęboki oddech, przypominając sobie melodię. Zaczął grać, choć czasem palcem nie trafiał w odpowiedni dźwięk. Ale komu to przeszkadzało? Ona słuchała jak zaczarowana, on jak zakochany nastolatek grał, chcąc sprawić jej radość. I nic poza tym się nie liczyło.

sobota, 12 marca 2016

12|| "gdy krople jesiennego deszczu zaczęły stukać w parapety, oderwał dłonie od pianina i powoli wstał. "

Siedzieli w wygodnych fotelach, jak zawsze w towarzystwie muzyki. Tym razem Nanette zadbała o płytę Adele, która tak bardzo spodobała się Louisowi. Najpierw przesłuchali Hello, chłopak chciał zapamiętać słowa i melodię. Puścili ją dwa razy, a on wciąż uśmiechał się pod nosem, jak dziecko, które dostało lizaka. Głos piosenkarki zawładnął jego sercem, ale to ta piosenka zrobiła na nim największe wrażenie.
Kiedy już pomieszczenie wypełnił zupełnie inny utwórz, Nan zabrała się za czytanie. Książka była w języku hiszpańskim, jak prawie wszystkie pozostałe w bibliotece. Takie było łatwiej zdobyć w Barcelonie – toż to oczywiste. Niektóre dzieła były anglojęzyczne, musiałaby poszukać. Znęcała się nad Louisem, bo wiedziała, że lepiej mu szło rozmawianie niż słuchanie książki, lecz miała powód. Dzięki temu Lou uczył się języka. Występowały takie słowa, których nie znał, ale dziewczyna spokojnie mu je tłumaczyła. Jako studentka filologii hiszpańskiej mogła uczyć Louisa. Jedyną przeszkodą było to, że nie widział liter, słów, nie mógł sobie przyswoić języka przez wzrok. Ale przecież, gdy Bóg drzwi zamyka, to otwiera okno, a więc i teraz znalazła sposób. Być może tak Louis będzie częściej rozmawiał z nią po hiszpański, może będzie mu łatwiej.
Przez chwilę pomyślała o lekarzu, którego miała umówić dla chłopaka. Wciąż zamierzała mu pomóc, lecz czekała na dokumenty, które załatwiał ojciec. Wszystko mogło stać się lepsze, potrzeba tylko czasu. Niczego nie da się przyśpieszyć.
– Nan? – Louis odezwał się, wyrywając ją z otępienia. – Przerwałaś. Co się stało?
– Przepraszam – mruknęła i westchnęła, powracając wzrokiem do tekstu. – Na razie wszystko rozumiesz?
– Czytaj. Potrafię się domyślić. – Machnął ręką.
Uśmiechnęła się delikatnie, odgarniając kosmyk włosów za ucho. Zanim zaczęła czytać, jeszcze przez kilka sekund przyjrzała się chłopakowi, który zawrócił jej w głowie. Zdawało się, że to był bardzo prosty schemat, ale nie było tak łatwo. Sama musiała dojść do własnych uczuć, odkryć je i wyznać.
Zaczęła czytać, nie chcąc myśleć o niczym innym. Przewróciła kartkę na kolejny rozdział. Książka wciągnęła ich oboje na dobre dwie  godziny. Jedynie gosposia odważyła się im przerwać, przynosząc gorący obiad. Wtedy Nanette odłożyła lekturę i wzięła od kobiety dwa talerze, posyłając jej życzliwy uśmiech. Gosposia skinęła głową i opuściła pomieszczenie kilka sekund później. Dziewczyna odstawiła jeden posiłek, a z drugim przysiadła na oparciu fotela Lou.
– Nakarmię cię, będzie łatwiej – powiedziała, dotykając jego policzka. – To jakieś włoskie danie. Makaron, sery, sos. Nie je… – Louis subtelnie jej przerwał.
– Nieważne, nie straciłem smaku – zapewnił ją z drwiącym uśmiechem. – Zjem i wtedy powiem, co to jest.
– Przepraszam – mruknęła po raz kolejny, na co Louis westchnął.
Wsunęła do jego ust widelec, w tym samym momencie Lou ułożył dłoń na jej udzie i delikatnie masował.
To co jadł, ewidentnie mu smakowało. Sam nie umiał dobrze gotować i doceniał wszystko, co dobre. On szedł po najmniejszej linii oporu, gdy coś dla siebie przygotowywał. Robił tyle ile mógł, nie chcąc spalić kuchni. Był zdolny, perfekcyjnie opanował robienie herbaty.
– Pamiętasz o sobocie? – spytał, przesuwając dłonią po kolanie Nan. Czuł pod palcami gładki materiał sukienki.
– Będziesz gotował? – zaśmiała się i pochyliła, żeby odstawić pusty talerz na ławę. Powróciła do poprzedniej pozycji, zaczynając bawić się włosami Louisa. Ona lubiła to robić, on odczuwał przyjemność.
– Nie interesuj się, Aniele. To niespodzianka. – Bezwiednie zwilżył dolną wargę. Naprawdę podobało mu się to, co robiła. Niewinna pieszczota, której nie chciał przerywać.
– Louis, nie potrzebujesz zakupów? Chemia, spożywcze? Mogłabym je zrobić albo poproszę Diego, on jeździ po zaopatrzenie.
– W zasadzie potrzebuję. – Kiwnął głową. – Jeśli to nie byłby problem, to tak. Przekażę ci pieniądze. – Samemu trudno mu było robić zakupy.
Nanette nie chciała rozmawiać o pieniądzach. Znała sytuację louisa, nie była najlepsza i dlatego zamierzała zapłacić za zakupy. To nie podlegało dyskusji. Ona miała ogromny dom, opłacone studia częściowo przez tatę, a częściowo przez stypendium, na dodatek dobrze zarabiała.
– Podaj mi listę produktów, zapiszę – poprosiła, wstając i kierując się po notes.
Wykonali listę zakupów, Nan zjadła trochę obiadu i jeszcze na jeden rozdział wrócili do książki. Nie trwało to długo. Na szczęście za oknem nie było ciemno, a pogoda pozwalała na spacer. Dlatego Nanette zdecydowała się odprowadzić Louisa.
– Proszę. – Louis wyjął kilka banknotów z kieszeni, gdy stali pod klatką. – Powinno starczyć, choć nie wiem ile dokładnie mam.
– Masz dwadzieścia euro i dobrze wiemy, że więcej nie posiadasz. Nie kłóć się, ale nie wezmę pieniędzy. Zrobię zakupy.
– Nie możesz za mnie płacić – zaprzeczył, lecz Na i tak nie wzięła niczego. Pożegnała go całusem w policzek i odeszła.
Louis z lekkim trudem wszedł po trzeszczących schodach i wrócił do mieszkania. Musiał jak najszybciej porozmawiać z Diego, przecież do soboty nie pozostało wiele czasu, a on nie chciał zaskoczyć przyjaciela nagłą prośbą. Cóż, nie posiadał telefonu komórkowego, więc musiał poczekać do jutra. Diego przyjedzie rano i pojadą do pracy.
Ruszył do pokoju, gdzie stało pianino. Usłyszał dziś tyle wspaniałych dźwięków, piosenek śpiewanych pięknym głosem i nie mógł się powstrzymać, by nie zagrać. Ostrożnie usiadł przy instrumencie, a krzesełko zaskrzypiało pod jego ciężarem. Przypomniał sobie wieczór w filharmonii i kąciki ust uniosły się ku górze. Tyle muzyków, skrzypiec, wiolonczeli… Tak dużo muzyki, której kochał słuchać. Wprowadzała go w zupełnie inny świat, gdzie odnajdywał spokój i harmonię.
Muskał przypadkowe klawisze, próbował, odtwarzał melodię, która rozbrzmiewała w jego głowie. Trwało to dość długo, ale nie odczuwał znużenia. Dopiero, gdy krople jesiennego deszczu zaczęły stukać w parapety, oderwał dłonie od pianina i powoli wstał. Skierował się w stronę okna, na szczęście na nic nie wpadając. Ułożył ręce na chłodnej szybie i słuchał. Słuchał, jak niebo płacze, a jego łzy płyną po kamienistych chodnikach miasta. Drżał z zimna, nie włączył przyniesionej przez Diego farelki, ale teraz był za bardzo zafascynowany światem za oknem, by to zrobić. Kolory mógł sobie jedynie wyobrażać, trochę pamiętał z przed utraty wzroku. Musiało być szaro, granatowo i nieprzyjemnie. Na poprawę humoru do swojej pamięci co chwila przywoływał wspomnienie wyglądu Nanette i już nie umiał skupić się na deszczu. Nigdy nie spodziewałby się, że jego pewność siebie może go tak zaskoczyć. Potrafił rozmawiać z Nan o wszystkim, ale potrafił też siedzieć godzinami w ciszy i napawać się bliskością dziewczyny. Potrzebował tak niewiele. Jej obecność zaczęła niebezpiecznie uzależniać Louisa. Narkotyk zapędzi go w kłopoty, ale on nie będzie żałował.
***
Diego roześmiał się, opierając dłonie o blat. Długo próbował być poważny, ale nie mógł się już powstrzymać. Od kiedy przywiózł Louisa do kawiarni, ten nie przestawał rozmawiać. Przyjaciel wrobił go w opuszczanie krzeseł na podłogę i nawet dobrze mu to szło. Praca nie przeszkadzała w gadaniu.
– Czyli co ja mam zrobić? Powoli, jaki jest plan? – spytał Diego, gdy Louis po raz kolejny nawiązał do dzisiejszej randki z Nan.
– Chciałbym, abyś pomógł mi zrobić kolacje. Dziwnie się czuję, bo to Nan zrobiła zakupy, ale nie pozwoliła mi zapłacić. Mimo wszystko zależy mi na udanej randce. Nie znam się na tym, ja nigdy… Diego, nawet nie wiesz jak się denerwuję. Nic nie mogę zrobić sam – westchnął, poprawiając okulary i pocierając palcami grzbiet nosa. – Chciałem kupić jej jakiś prezent, ale mam tylko dwadzieścia euro i nie widzę. Zamierzałem sprzedać książki, bo mam ich sporo. Tylko, że z tym też będzie problem w takim stanie.
– Dość – Diego przerwał mu i poklepał po ramieniu. – Nie ma użalania się nad sobą. Pomogę ci, przecież wiesz. Prezent też kupię, ale w zamian za to, obierasz dzisiaj pomarańcze i wycierasz szklanki.
– O, panie, mogę to robić kolejne stulecie. Z przyjemnością – uśmiechnął się szeroko i podał brunetowi swój majątek. – Proszę. Coś takiego, co do niej pasuje. Mi zawsze kojarzy się z zapachem kawy i czerwonym kolorem paznokci.
– Tak, mówisz to piąty raz. I ma piękny śmiech, cudowny głos i całuje jak anioł. Zakochujesz się, Louis.
– Kochać to bardzo mocne słowo – powiedział cicho Lou, opierając dłonie na krześle.
Diego zamilkł, przyglądając się przyjacielowi. Tacę z pokrojonym ciastem postawił na blacie.
– Być może twoje uczucie właśnie takie jest – odparł po kilku minutach i odwrócił się do szafki z ekspresem.
Może tak.


czwartek, 4 lutego 2016

11|| "Wyjątkowa osoba nauczona cieszyć się z najmniejszych rzeczy."


Muzyka skrzypiec rozchodziła się, karmiąc spokojne dusze osób zgromadzonych w ogromnej sali koncertowej. Siedzieli jak zahipnotyzowani, ubrani w najlepsze stroje, by dobrze prezentować się tego wieczoru. Bycie tutaj to poniekąd prestiż. Znani w całej Europie muzycy, występowali na barcelońskiej scenie za kosztowne bilety, lecz warte wydarzenia. Wszystkie fotele obite w czerwony materiał były zajęte. Nic dziwnego, bo o zakup biletu sympatycy walczyli do ostatniej chwili.
Nanette zawsze uważała, że dobrze mieć znajomości. Była otwartą osobą i z łatwością zdobywała kontakty, możliwości. Tak właśnie poznała Paula. Był bratem Antonio, kolegi z zajęć. Pracował w kasie biletowej filharmonii od dwóch lat. Nie miał problemu z odłożeniem wejściówek dla Nan. Przychodziła na dane wydarzenie, oddawała pieniądze, a później w ramach podziękowania zabierała Paula na kawę. Był kolejnym mężczyzną, który doceniał piękne i inteligentne kobiety. Niestety, pozostawało mu jedynie wzdychać do Nanette, nie mając u niej żadnych szans. Teraz to ona wybierała. I wybrała Louisa.
Spojrzała na niego. Okulary trzymał na kolorach, a oczy były szeroko otwarte. Nie wyróżniał się wśród innych osób. Miał na sobie garnitur, z pewnością po Diego, ponieważ rękawy marynarki były nieco za długie. O dziwo gdy przyjechała z Josephem po Louisa, czkał gotowy z idealnie zapiętą koszulą. Była z niego dumna, naprawdę dobrze sobie radził. Nawet jeśli było mu trudno, starał się tego nie pokazywać. Z każdym dniem starał się doceniać to, co miał. Wczoraj do ciebie nie należy. Jutro niepewne... Tylko dziś jest twoje – mawiał Jan Paweł II, a Nan zapamiętała jego słowa, które teraz miały duże znaczenie. Powoli wyciągnęła rękę i ścisnęła dłoń chłopaka. Louis pochylił głowę i zamknął oczy, a swoje palce splótł z palcami Nan. Znów poczuł tę cholerną pewność, że nie jest sam. Że druga osoba daje mu ogromne wsparcie. Bliskość kobiety takiej, jak Nanette napawała go szczerym szczęściem.
– Muzyka – szepnął. – Muzyka jest wszędzie. Zacząłem to doceniać. Możemy ją usłyszeć, idąc parkiem. Możemy usłyszeć ją, gdy promyki słońca wpadają do pokoju. Muzyka nas otacza. Jest w wietrze i w świetle. Wystarczy posłuchać.
– Chodź – powiedziała i podniosła się.
Nie było jeszcze przerwy, lecz nie zamierzała czekać. Prowadząc Louisa do wyjścia, wiedziała, że chcę to wszystko usłyszeć. Na zewnątrz, trzymając za rękę chłopaka, który wszystko jej uzmysłowił. Nie zauważała wcześniej istotnych szczegółów, nie otwierała oczy, gdy było potrzeba. Umiała pomóc, lecz drobne sprawy były dla niej obce. Kto zawracałby sobie głowę wiatrem poruszającym dzwonki zwisające przy drzwiach? Kto zapamiętywałby jak zbudowane są zabytkowe domy na rynku? Kto umiałby zatrzymać się tylko po to, aby posłuchać gwaru rozmów tłumu, który śpieszył się gdzieś? Odpowiedź była bardzo prosta. Wyjątkowa osoba nauczona cieszyć się z najmniejszych rzeczy.
– Dlaczego wychodzimy? – Louis nasunął na nos okulary.
– Bo chcę to usłyszeć – powiedziała, zabierając ich okrycia od szatniarza.
Pomogła założyć chłopakowi kurtkę i sama zapięła płaszcz. Za plecami Lou ujrzała kobietę w czarnej sukni. Wpatrywała się w lustro, jak zaczarowana. Nan zmrużyła oczy i na jej twarzy ujrzała smutek. Miała dziwne wrażenie, jakby widziała już tę kobietę. Może na ulicy? Może na uczelni albo w kawiarni? Nie pamiętała, ale osoba stojąca po przeciwległej stronie wydawała się zjawą. Długie brązowe włosy oraz biała cera – mogłaby być duchem. W tym samym momencie, gdy Nanette chciała się odwrócić, spojrzenia obu kobiet skrzyżowały się w lustrze.
– Idziemy? – spytał Lou, gdy minuta za minutą płynęły, a dziewczyna nie dawała znaku życia.
– Tak, już – ocknęła się i wzięła go za rękę.
Opuścili filharmonię, w której wciąż trwał piękny koncert. Nanette miała nadzieję, że chłopak nie będzie miał jej za złe wcześniejszego wyjścia. Chociaż nie umiała sobie wyobrazić Louisa, który byłby zdenerwowany lub obrażony. Byłoby to nienaturalne. Zerknęła na niego, lecz mogła odczytać jedynie zaciekawienie. Żadnych negatywnych emocji. Powoli sprowadziła go po schodach i stanęli przy krawężniku, gdzie wzdłuż zostały zaparkowane luksusowe samochody. W tym mercedes, w którym czekał Joseph. Nan na razie nie zamierzała wracać do domu. Kierowca wiedział, że koncert miał trwać dwie godziny, więc mieli jeszcze trochę czasu. Światło ulicznych lamp padało na ich dwójkę i oświetlało drogę do parku. Wolnym krokiem Nan prowadziła szatyna do parku, gdzie nie było wielu ludzi. Kilka par i może samotnych staruszków spacerowało alejkami. Żadnych głośnych rozmów, krzyków, całego zamieszania, które panuje w dzień.
– Nie jesteś zły za to? – spytała, siadając z Louisem na niewielkiej ławce.
– Za wyjście? Nie. Było bardzo dobrze, podobało mi się, ale słuchanie muzyki nie musi być tylko w pomieszczeniu. Zawsze chciałem odwiedzić filharmonię i to się spełniło. Nie jestem zły, jestem wdzięczny. Dziękuję, że mnie zabrałaś – uśmiechnął się do niej.
– Lubię spędzać z tobą czas, przecież wiesz – musnęła ustami jego policzek, pozostawiając czerwony ślad szminki. Delikatnie otarła skórę palcami.
– Słuchaj, Nan – szepnął i przygarnął dziewczynę do siebie, otulając ramieniem. – Słuchaj uważnie.
Szatynka przymknęła oczy i oparła głowę o bark Louisa. Oddychała spokojnie, wsłuchując się w szum drzew, stukot obcasów i ciche rozmowy. Wczuwała się w to wszystko z delikatnym uśmiechem na ustach.
Louis siedział bez ruchu, obejmując dziewczynę i w tym momencie, cholernie żałował, że nie może zobaczyć, jak wygląda. Uśmiecha się? Jest rozmarzona? Słyszy? Mógł ją o to zapytać, ale przerwałby doskonałą ciszę. Teraz, gdy nie widział, zmysł słuchu wyostrzył się i docierało do Louisa jeszcze więcej niż wcześniej. Pomagało mu to też w poruszaniu się. Przyzwyczaił się, lecz wciąż było mu trudno. Wpadał na meble, ściany i częściej śmiał się z tego. Na ulicy radził sobie z pomocą białej laski. Starał się jednak nie wychodzić sam, nie był jeszcze pewien swoich możliwości i orientacji w terenie.
– Nan… – zaczął, przeczesując palcami włosy, które opadły mu na czoło.
– Tak? – Otworzyła oczy i wyprostowała się.
– Pomyślałem, że teraz ja cię gdzieś zabiorę. Wszystko załatwię i pójdziemy na taką prawdziwą kolację – wyrzucił z siebie, wiedząc, że za chwilę może poczuć niepewność i nie zapyta.
– Zapraszasz mnie na randkę? – spojrzała na niego z uśmiechem.
– Tak? – Bardziej zapytał, niż potwierdził, na co się roześmiała.
Na policzkach szatyna pojawiły się rumieńce, nie tylko spowodowane temperaturą. Nanette ucałowała zaróżowione miejsce.
– Jeszcze ten drugi. – Lou obrócił głowę i dostał kolejnego całusa. – Tak może być.
– Więc idziemy na randkę. Kiedy? – spytała, poprawiając szalik.
Louis zamyślił się, przesuwając palcami po dłoni dziewczyny. Jutro byli umówienie na kolejną sesję z książkami. Wszystko powinno iść własnym tempem, więc pomyślał o sobocie. To był świetny pomysł. Zdąży wszystko zaplanować i pewnie poprosi o pomoc Diego. Sam był trochę bezużyteczny.
– Jutro jest środa i jutro znów cię zobaczę – szepnął. – Ale spróbuję wytrzymać do soboty. Niech to będzie sobota.
Nanette uśmiechnęła się do siebie, czując ciepło w okolicach serca. Słowa Louisa były miłe, nie zdawał sobie sprawy, że z nią flirtuje. Podobało jej się to. Ona również nie mogła się doczekać, kiedy go zobaczy, gdy samotnie zasypiała w łóżku.
– Idealnie. Powiesz mi, co planujesz?
– Planuję kolację u mnie w domu.
– To jest dobry pomysł – kiwnęła głową i podniosła się. – Chodźmy, Lou. Jest zbyt zimno, by tu siedzieć. Nie zamierzam przynosić ci leków.
– Nie? – uśmiechnął się, wstając. – Liczyłem na pomoc medyczną dwadzieścia cztery godziny na dobę. Wtedy w ogóle bym cię z domu nie wypuścił. To bardzo dobry plan.
– Louis! – szturchnęła go, na co się roześmiał i objął ją ramieniem.
– Prowadź, Nan. Ufam ci.

Uwaga! Zajrzyjcie do zakładki bohaterowie i kliknijcie w odpowiednie miejsce. Czeka na was niespodzianka :). http://uliczkami-barcelony.blogspot.com/p/pianista-jego-muza.html

sobota, 16 stycznia 2016

10||"Czy zasługuje, żeby darzyć anioła jakimkolwiek uczuciem?"


Ukrywamy się za zamkniętymi drzwiami
Za każdym razem, gdy Cię widzę, umieram po trochu
Skradnięte momenty, które kradniemy za opadniętą kurtyną
To nigdy nie będzie wystarczająco
Louis usiadł na prowizorycznym łóżku i zdjął okulary. Wierzchem dłoni przetarł zmęczoną twarz, cicho wzdychając. Na swoich ustach wciąż czuł dotyk warg Nanette. To wszystko zdarzyło się zaledwie godzinę temu. Siedziała na jego kolanach, przesuwała drobnymi dłońmi po ramionach. Chwila mogłaby trwać wieczność, nie chciał jej przerywać. Anioł muskał jego wargi z ogromną subtelnością, by później wplątać palce we włosy Louisa i przerobić pocałunek w namiętną pieszczotę. Co czuł? Zachwyt przejmował kontrolę nad jego umysłem, szczęście emanowało z każdej cząsteczki ciała. Zawsze marzył i pragnął tego, bo nikt nie mógł mu zabronić, a dziś każde życzenie spełniło się. Chciałby powtórki, chciałby jeszcze raz poczuć smak idealnych czuć pięknej dziewczyny, która z łatwością zawróciła mu  w głowie, lecz nigdy nie należał do ludzi zachłannych. Jak to banalnie brzmiało. Zachwyt nad innym człowiekiem? Był możliwy, a dla Louisa zaszczytem było przebywanie z Nan. Onieśmielała go, pobudzała wyobraźnie, działała kojąco, niczym dotyk osoby bliższej niż się może zdawać. Nie mówił głośno o swoich uczuciach, skrywał je w sercu. Jeśli do końca swoich dni miał rozpamiętywać tylko ten jeden, wspaniały pocałunek, zamierzał to robić.
Uśmiechnął się pod nosem i rozpiął guziki koszuli. Zdjął ją z ramion i zamrugał. Ciemność męczyła go na co dzień, lecz dziś nic nie było w stanie go przygnębić. Podniósł się i wolnym krokiem wszedł do salonu. Jak zwykle potknął się o krzesło. Upadło z hukiem na podłogę, a on jęknął głośno, czując jak ból promieniuje od piszczela. Rozmasował uderzone miejsce i wyciągnął rękę, ustawił krzesło na miejsce i na jego oparciu rozwiesił granatową koszulę.
Do domu odwiózł go Joseph, więc nie było specjalnego pożegnania z Nan. Nie czuli się komfortowo przy kimś innym. Zwłaszcza Louis. Wszystko mogło się jeszcze zmienić. Na szczęście, pomyślał, umówiliśmy się na kolejne spotkanie za dwa dni. W środę znów miał ją zobaczyć, a sama myśl napawała go większą euforią. Nie mógł się doczekać. Zdecydowanie spodobała mu się wizyta w domu Nanette. Jej tata, z którym mógł porozmawiać tylko chwilę, wydawał się być miłym facetem, a Lou czuł, że Nan była do niego podobna. Naprawdę żałował, że nie mógł tego wszystkiego zobaczyć na własne oczy. Wiele rzeczy go omijało, nie widział szczegółów. Ratowała go bardzo dobrze rozwinięta wyobraźnia. To oczywiście za sprawą czytania. Dzięki temu w głowie co chwila pojawiały mu się kolejne obrazy. Czytanie z Nan sprawiało mu przyjemność, niczym intymne doznanie. Głos dziewczyny uspokajał go, był taki dźwięczny i subtelny, zarazem sensualny. Na samo wspomnienie wzdychał i uśmiechał się. Och, robił to non – stop. Cóż mógł zrobić? Gdy człowiek jest szczęśliwy, bardzo trudno jest to ukryć.
Przysunął krzesło do stołu i odwrócił się. Wolno udał się do pokoju, gdzie czekało na niego pianino. Usiadł na krześle, układając dłonie na klawiaturze. Zmarszczył brwi i starał sobie przypomnieć słyszaną dziś melodię, kiedy wszedł do domu Nanette. Zanucił ją, a był osobą o dobrym słuchu muzycznym, choć chyba nie miał o tym pojęcia, i naciskał klawisze do tego momentu, aż trafił w odpowiedni. Może jakaś niewidzialna siła prowadziła jego dłonie, a może po prostu miał szczęście. Trudno to wytłumaczyć, ale nie zastanawiał się nad tym, próbował dalej. Udało mu się zidentyfikować kolejne trzy dźwięki. Pracował nadgarstkiem, naciskając ciągle te same klawisze, by nauczyć się ich położenia na klawiaturze. Uśmiechał się jak mały chłopiec, który dostał ukochany prezent. Próbował raz za razem. Gra sprawiała mu radość, choć dopiero się uczył. Żył z zamkniętymi oczami, ale mrok rozświetlała mu muzyka i Nanette. Czy mógł zatrzymać obie radości? Czy zasługuje, żeby darzyć anioła jakimkolwiek uczuciem? 
– Hello, it’s me… – zaśpiewał cicho. – I was wondering if after all these years you’d like to meet. [1]
Kołysał się, wciąż grając te same dźwięki. Nie pamiętał kolejnych słów, ale zamierzał zapytać Nan o tę piosenkę. Chciał. Po prostu chciał się tego nauczyć, a od zawsze miał silną wolę. Louis się nie poddawał.
***
Nanette zapukała do drzwi i zerknęła na zegarek. Było przed ósmą. Na zajęcia mogła nie iść, nie odniesie wielkiej straty, a do pracy spokojnie zdąży – pomyślała. Musiała załatwić ważną sprawę i właśnie dlatego budziła teraz Louisa, jeszcze raz pukając w drzwi. Wiedziała, że był w domu, bo Diego dopiero otwierał kawiarnię, a Louis pojawiał się tam około dziewiątej.
Usłyszała kroki i przekręcenie zamka. Uśmiechnęła się. Nareszcie.
– Cześć – rzuciła wesoło, przygryzając dolną wargę, gdy tylko zobaczyła zaspanego chłopaka, stojącego przed nią w spodniach dresowych i bluzie. Włosy Lou były w kompletnym nieładzie i wiedziała, że dopiero co przeczesał je palcami. Zdążył wsunąć na nos okulary.
– Nan? – zmarszczył brwi i wyglądał na zdziwionego. – Co tu robisz tak wcześnie?
– Mam małą niespodziankę – ucałowała go w policzek. – Poczekaj, proszę – dodała i zeszła na dół, zostawiając zaskoczonego chłopaka na klatce schodowej.
Wyszła na zewnątrz, a mocny wiatr rozwiał jej włosy. Odgarnęła je z twarzy, by coś widzieć. Mimo słońca, było dzisiaj chłodno, więc zabrała ze sobą skórzane rękawiczki. Miała bardzo wrażliwe dłonie i szybko siekały się na mrozie.
Przy krawędzi ulicy stał czarny mercedes, którym przyjechała z Josephem. Natomiast tuż obok auta zaparkowała średniej wielkości ciężarówka z logo sklepu meblowego.
– Proszę wnosić – poinformowała kierowcę.
– Tak jest, szefowo. Fredrico, idziemy – mężczyzna w wieku około trzydziestu lat, w jeansowych spodniach i czarnej kurtce, wyskoczył z akuszerki i zwrócił się do kolegi, siedzącego na miejscu pasażera.
Obydwoje ruszyli do bagażnika, a Nan przytrzymała zniszczone drzwi od klatki, by ułatwić pracownikom wniesienie granatowej kanapy, owiniętej w folię. Pokierowała ich do mieszkania. Nie mieli problemu z wejściem, korytarze nie było wąskie, a na schodach się wyrabiali. Drzwi również były odpowiedniej wielkości i wnieśli mebel do środka.
Louis stał w kuchni, napełniając czajnik wodą. Wyczuł kran i zakręcił kurek. W tym samym momencie usłyszał huk stawiania czegoś na podłodze. Pośpiesznie odstawił czajnik na gaz, włączył palnik i ostrożnie wyszedł z pomieszczenia.
– Bardzo dziękuję – głos Nanette dobiegł do jego uszu. Mówiła do kogoś, czyli nie byli sami. Poczuł niepewność, nie wiedząc co się dzieje w mieszkaniu.
– Nie ma sprawy, szefowo. Proszę podpisać – kolejny głos. Tym razem męski, nieznany Louisowi.
Potarł ręce o spodnie, denerwował się. Nie widział i to wprowadzało go w taki stan. Co się mogło stać? Kim był ten mężczyzna? Trzask drzwi otrzeźwił go i tym samym oznajmił, że zostali sami. Przeczesał włosy palcami, marszcząc brwi. Nan zachichotała, rozpoznając jego nerwowe gesty.
– Chodź – chwyciła go za rękę, prowadząc do sypialni.
– Co się dzieje, Nanette? Kto tu był? – spytał, a ona od razu wyczuła napięcie w jego głosie. Denerwował się, lecz zupełnie niepotrzebnie. Wiedziała dlaczego. Każdy dzień był dla Louisa niepewnością. Był uchodźcą z Anglii, nie mieszkał tutaj legalnie i tym zamierzała się zająć już niedługo. Nikt nie powiedział, że go odeślą. Sama nie rozumiała dlaczego od razu nie zgłosił się do odpowiedniego urzędu. Posiadał dokumenty, ale jego adres zamieszkania znajdował się w Wielkiej Brytanii, do której zapewne nie chciał wracać. Musiał zacząć istnieć, nie mógł wciąż się ukrywać. To był jej kolejny priorytet.
– Nan? – powtórzył. – Powiedz mi.
– Wybacz – puściła jego dłoń. – Zamyśliłam się. Spróbuj usiąść, dobrze?
– Usiąść? – zdziwił się. – A ty spróbuj nie ignorować moich pytań, co? – mruknął i wybadał dłońmi otoczenie. Poczuł miękkie poduszki, lecz nie leżały one na podłodze. Było dużo wyżej. – Łóżko?
– Kanapa – pomogła mu zająć miejsce i przysiadła na oparciu mebla. – Rozłożę ją, byś nie musiał tego robić. Nie będziesz więcej sypiał na podłodze – wbiła wzrok w swoje pomalowane na czerwone paznokcie, czując ukłucie w okolicach serca. – Jest granatowa. Wiesz, taka jak burzowe niebo. Powinna ci się spodobać – zerknęła na niego i uniosła dłoń, żeby dotknąć jego policzka. – Jest wygodna, kochany. Ale to nie koniec. Mam jeszcze jedną propozycję. Propozycję nie do odrzucenia.
– Jaką? – złapał jej rękę i splótł ich palce. Przyjemny dreszcz przeszedł przez jego ciało. Nan zauważyła, że się rumieni i uśmiechnęła się. 
– Zabieram cię do filharmonii. Dzisiaj wieczorem.
– Filharmonii? Na koncert? – podekscytowania w jego głosie nie dało się ukryć. Poczuł się jak dziecko, dostające prezent na gwiazdkę.
– Tak, Lou. Na cudowny koncert – pocałowała go w policzek. – Będę około dwudziestej. Hm, wiem, że nie masz zegarka. Muszę załatwić ci telefon. Będzie przystosowany dla ciebie. Jakoś. Chyba. Muszę już iść. Diego zaraz przyjedzie. Zabierze cię do kawiarni.
– Nie zasługuję na tak wspaniałych przyjaciół – szepnął cicho.
– Nawet nie wiesz jak bardzo się mylisz – ścisnęła jego dłoń i wstała.
~*~


Nanette przeczesała palcami długie włosy, patrząc na siebie w odbiciu dużego lustra. Na policzki wkradł się rumieniec, a oczy błyszczały, wydając się radosne. Dotknęła szyi, na której zawiesiła złoty łańcuszek. Promieniała i miała wrażenie, że choć dzień dobiega końca, ona odzyskuje energię. Świadomość, że spędzi miły wieczór z Louisem zdecydowanie poprawiała jej humor. 
Odwróciła się i zdjęła pudrowo różową suknię z drzwiczek szafy, którą wcześniej tam zawiesiła, by materiał nie uległ pognieceniu. Zaczęła się ubierać. Jedwabna suknia spływała po jej kruchym ciele. Wcięcie dekoltu obnażało miejsce między piersiami.
– Mogę? – Usłyszała wpierw skrzypienie drzwi, później pytanie ojca.
– Oczywiście – uśmiechnęła się, odgarniając welon włosów z ramion na plecy.
– Pięknie wyglądasz, ale sama doskonale o tym wiesz – Julian spojrzał na nią z dumą, kierując się spokojnym krokiem w stronę wysokiego łóżka, stojącego naprzeciwko sporej garderoby, ukrytej za przesuwanymi drzwiami. Przysiadł na miękkim materacu i potarł palcami skroń.
– Ależ dziękuję – Nan spojrzała na niego podejrzliwie. – Coś się stało?
Pokręcił głową i podrapał się po brodzie.
– Nic, kochanie. Chcę powiedzieć, że jestem dumny z mojej córki. Masz dużo na głowie, ale nie zapominasz, że czasem trzeba wyciągnąć do kogoś pomocną dłoń – westchnął. – Ludzie gonią czas, nie zwracają uwagi na innych. Louis, tak? Jest szczęściarzem. Wiem co mówię. Poznając go wczoraj zyskałem do niego pewne zaufanie, może nie całkowite, bo za mało czasu rozmawialiśmy, ale nie trzeba być znawcą, by widzieć, że jest w ciebie zapatrzony. To znaczy… Zapatrzony sercem. Rozumiesz? – spojrzał na córkę, która objęła się ramionami, analizując każde jego słowo.
– Chyba rozumiem, tato – odezwała się w końcu, wpatrzona w okno, za którym ciemność pochłaniała miasto. – Ale ja będę na razie czekać.
– Tak, ale on wygląda na chłopaka, w którym wciąż tkwi nadzieja. Myślą, że bycie niewidomym to bardzo duży ciężar. Nie widziałem w nim zmartwienia. Wiesz jak długo z tym walczy?
– Od niedawna – przeniosła wzrok na ojca. – Od niedawna jest niewidomy i uczy się z tym żyć. Każdy jego krok bez niczyjej pomocy to postęp. Nie mam pojęcia jak mocną trzeba mieć psychikę, by przeżyć nagle taką sytuację.
– Nawet niewidomy może być szczerze szczęśliwy – uśmiechnął się do niej.
Nanette wpatrywała się w tatę przed dłuższy czas. Powtarzała w głowie jego ostatnie słowa, które zrobiły na niej największe wrażenie. Ojciec miał tendencje do chowania w sobie opinii na temat innych. Była zaskoczona, ponieważ nie znał Louisa zbyt długo, tudzież jeden dzień, a tak dobrze umiał go ocenić.
– Kocham cię, tato – kiwnęła głową i przysiadła obok mężczyzny, uważając na suknię. – Za to, że jesteś i wiesz kiedy, co powiedzieć. Chciałbym, abyś mi pomógł.
– Zrobię wszystko – uśmiechnął się, a w kącikach jego oczu pojawiły się zmarszczki. – Czym mogę służyć?
– Tato, przestań – zaśmiała się. – Widzisz, chodzi o dokumenty. Louis ich potrzebuje. Nie jest zamodelowany, nie ma żadnych praw. Po prostu nie istnieje jako obywatel Hiszpanii – wyznała wiedząc, że do ojca może mieć nieskończone zaufanie. Nigdy jej nie zawiódł. To duży powód.
Pan Elvador potarł palcami podbródek, zamyślając się. Była pewna, że już zgodził się pomóc. Teraz wyglądał tak, jakby myślał nad rozwiązaniem.
– Więc potrzebuję jego wcześniejszych dokumentów – stwierdził po chwili i wstał.
– Załatwię – przytaknęła, czując ulgę. Kolejna sprawa, która mogła ułatwić życie Lou. – Dziękuję, tato.
– Ależ nie ma za co. Miło wieczoru w towarzystwie Louisa i pięknej muzyki – pochylił się i ucałował córkę w czoło.
Uśmiechała się, patrząc jak ojciec opuszcza pokój. Och tak. Zdecydowanie to będzie udany wieczór. Z tym przeczuciem dokończyła się szykować.





[1] Adele – Hello.

Witam na dziesiątym rozdziale. Trochę mi smutno, ponieważ tak was dużo, a tak mało komentarzy. Wolałabym, abyście pisali, co sądzicie. Chcę zrozumieć wasze poglądy, chcę znać wasze opinie. Proszę?