czwartek, 24 grudnia 2015

09|| " To ona niczym Clara Barcelo interesuje się Zafonem."


Louis miał przyjemność poznać ojca Nanette, kiedy został zaproszony na obiad do ich pięknego domu. Zamierzali rozpocząć sesję z czytaniem książek, tego wręcz nie mógł się doczekać. Już tak dawno nie mógł żyć światem oderwanym od rzeczywistości. Brakowało mu tej odskoczni. Nanette Elvador była  tak samo podekscytowana jak chłopak. Czym było dla nich obu szczęściem?
Nieposkromione uczucie, pojawiające się w momentach pięknych, kiedy niczego im nie brakuje. Zaw­sze trze­ba po­dej­mo­wać ry­zyko. Tyl­ko wte­dy uda nam się pojąć, jak wiel­kim cu­dem jest życie – mawiał Paulo Coelho. Nan nie znała Lou, a jednakże mu ufała. Postawiła wszystko na jedną kartę, chcąc mu pomóc i wywiązać się z obietnicy danej samej sobie.
Pełna radości, z uśmiechem chodziła po galerii sztuki, pracując. Chciała jak najszybciej wszystko zakończyć i pojechać po Louisa, który miał czekać na nią w kawiarni.  Obydwoje zajęci pracą, myśleli o popołudniu. Spędzanie czasu razem dawało im satysfakcję. Zupełnie jak w czasach wojny, gdy zakochani spotykali się potajemnie. Spotkaniom tej dwójki towarzyszyła euforia oraz tajemniczość. Czego nowego dowiadywali się o sobie? Nan nigdy nie mogła być pewna, czym chłopak ją zaskoczy – mogła jedynie wiedzieć, że nie będzie rozczarowana.
Gdy pojawiła się w kawiarni, Louis rozstawiał skrzynie na zapleczu. Robił to powoli, ale szło mu bardzo dobrze. Diego chodzący po sali i zbierający zamówienia, nie miał żadnych zastrzeżeń. Kilka razy w ciągu dnia usłyszał huk i musiał upewnić się, że przyjacielowi nic nie jest. Lou nic nie dał po sobie poznać. Szedł w zaparte i udało mu się rozpakować towar bez większych obrażeń jak kilka siniaków, które pojawiły się, gdy spadła na niego skrzynka. Zadowolony z efektów wytarł ręce i odwrócił się, a w tym samym momencie podeszła do niego Nanette.
– Dzień dobry – uśmiechnęła się i ucałowała go w policzek. – Ładna koszula. Jest granatowa – podpowiedziała mu.
– Ach, tak. Dziękuję – ujął jej dłoń. – A ty jak dziś wyglądasz?
Spojrzała na swoją klasyczną, beżową sukienkę i automatycznie wygładziła materiał ręką.
– To nic specjalnego. Sukienka, wiesz, taka jak noszą nauczycielki do pracy. Prosta. Ma kolor kawy z mlekiem – opisała strój, a na twarzy Lou malował się lekki uśmiech. – Co? – spytała, chcąc wiedzieć, czemu był rozbawiony.
– Pięknie to porównujesz – wzruszył ramionami. – Kawy z mlekiem. A twe oczy niczym szmaragdy zielone – zamruczał, na co to ona się roześmiała. – Buty koloru kości słoniowej? – zasugerował.
– Lou! – szturchnęła go. – Chciałam, żebyś to sobie łatwiej wyobraził – wyjaśniła.
– Ależ dziękuję – uśmiechnął się i skinął głową. – Idziemy?
Dziewczyna westchnęła i wywróciła oczami, ciągnąc chłopaka za rękę. Weszli do kawiarni i zamienili kilka słów z Diego.
– Dobra robota, Lou. Dzięki za pomoc – kelner wyjął z kasy kilka euro. – Twoja dniówka, stary, dobrze wydaj, czy coś – wsunął mu banknoty do kieszeni i poklepał po ramieniu.
– Popatrz jaki bogaty jestem. Widzisz jak dobrze trafiłaś? – Louis objął Nanette w talii.
– Dosypałeś mu coś dzisiaj do herbaty? – dziewczyna zerknęła na przyjaciela. – Gada jak potłuczony.
– Może tak go nosi przez perspektywę wieczoru z tobą. Bądź co bądź, Louis wciąż jest jedynie facetem. Sama rozumiesz – poruszył brwiami, śmiejąc się pod nosem.
– To, że cię nie widzę, nie oznacza, że nie wiem co robisz – szatyn uderzył Hiszpana w brzuch, na co ten jęknął i rozbawiony wrócił do zbierania zamówień.
Nan pchnęła lekko Louisa w stronę wyjścia. Podała mu jego kurtkę, która wisiała na wieszaku i wyszli z lokalu. Chłód odczuwalny był od razu, dlatego dziewczyna od razu zaprowadziła ich do samochodu. Za kierownicą czekał Joseph.
grafika gif and kristen stewart– Dzień dobry, proszę pana – odezwał się uprzejmie.
Louis zmarszczył brwi, zatrzymując dłoń na klamce drzwi.
– To Joseph. Nasz kierowca, lokaj i przyjaciel rodziny – wyjaśniła Nan, czując, że chłopak był nieco skrępowany. – Joseph, poznaj Louisa – przedstawiła mężczyzn i po wymienieniu uścisków dłoni wszyscy wsiedli do samochodu.
Jechali w ciszy, która nie była przeszkodą. Louis siedział ze spuszczoną głową, oczy miał zamknięte, choć przysłonięte czarnymi szkłami okularów. Westchnął cicho, czując zmęczenie, ale i podekscytowanie. Żałował, że nie zobaczy domu Elvadorów, a jedynie będzie mógł go sobie wyobrazić. Może trochę się denerwował? Nie był pewien. Miał poznać ojca Nan. Jaki był ten człowiek? Polubi Louisa? Zaakceptuje, że będzie bywał w ich domu? Nigdy wcześniej nie był w takiej sytuacji i teraz obawiał się efektów.
– Rozluźnij się – poprosiła Nan, szepcząc mu do ucha.
Ciepły oddech owiał jego policzek, więc od razu podniósł głowę i ułożył dłoń na udzie dziewczyny.
– Jest w porządku. Humor dalej mi dopisuje – zmarszczył nos i uśmiechnął się. – Twój tata wie, co będziemy robić? To znaczy, że zamierzasz zapraszać mnie na… wieczory z książką? – zapytał, nie wiedząc jak to inaczej ująć.
– Mniej więcej – wzruszyła ramiona, zapominając, że Louis nie mógł zobaczyć żadnego z jej gestów. – Nie przeszkadza mu to, że mam przyjaciół. To bardzo pozytywny człowiek. Zresztą on za dobrze mnie zna i wiem, że wybieram odpowiednich ludzi, z którymi chcę rozmawiać, spotykać się i utrzymywać bliższy kontakt. Jak każdy ojciec potrafi się martwić, ale nie popada w paranoję. Nigdy nie dałam mu specjalnych powodów do tego.
– Nie miałem ojca, chyba nie wiem jak to jest – odpowiedział Lou, pocierając ręką czoło. – Ale mamę wspominam dobrze.
– Ja za to nigdy nie poznałam mamy. Zmarła. Rozumiem jak to jest – uśmiechnęła się smutno i oparła głowę na ramieniu chłopaka. – Nie myślmy dzisiaj o przykrych rzeczach. To ma być miły wieczór. Wiesz co będziemy czytać? – zachichotała.
– Klasyka? – zwilżył językiem dolną wargę i przeczesał włosy. – Czy uraczysz mnie czymś nowym?
– Wyobraź sobie, że to będzie bestseller.
– Pięćdziesiąt twarzy Greya? – uniósł brwi.
– Czytałeś to?
– Oczywiście – prychnął rozbawiony. – Znam na pamięć. Po prostu słyszałem o tym, ale nie gustuję w takiej literaturze. Przykro mi. Nan. Kupić ci na święta?
– Masz dzisiaj świetny humor – pokręciła głową. – Bardzo zabawne. Nie, nie Pięćdziesiąt twarzy Greya. Będziemy czytać Dziewczynę z pociągu. Najczęściej kupowana książka w Stanach Zjednoczonych. Może ci się spodoba, ja też jeszcze nie czytałam, więc skromnie mówiąc, będzie premiera.
– Co za zaszczyt. Mam nadzieję, że dobra.
– Chyba dobra skoro jest tak doceniona i kupowana.
– Z tego co słyszałem, Grey utrzymywał się na pierwszych miejscach. Nie będę się wypowiadał, bo nie czytałem tej książki, ale… – Nan przerwała mu.
– Ja czytałam i nie jest zbyt dobra. Chodzi mi o styl pisania. Jest ubogi, tekst ma wiele powtórzeń i błędów. Sceny zaczynają być monotonne i opisane w ten sam sposób. Z drugiej strony autorka dobrze ujęła stronę psychologiczną Christiana. Naprawdę chcesz o tym rozmawiać? – zerknęła na niego i położyła swoją dłoń na dłoń chłopaka, która wciąż spoczywała na jej udzie.
– Lubię jak mówisz, cokolwiek – zaśmiał się, wzruszając ramionami.
Nan uśmiechnęła się pod nosem i splotła ich palce bez słowa. Auto zwolniło, aby po chwili zatrzymać się pod dużą posiadłością. Idąc do środka, cicho szeptała, opowiadając mu wygląd domu. Kiwał głową, wyobrażając to sobie. Musiał być naprawdę piękny… A jemu nie dane to zobaczyć, niestety.
Gdy tylko przekroczyli próg, usłyszeli muzykę, a Louis jak za pomocą czarodziejskiej różdżki, rozluźnił się. Nan od razu to poczuła, ścisnęła jego dłoń i uśmiechnęła się wesoło. Ciągle zapominała, że nie mógł zobaczyć jej szczęścia. Muzyka i książki – pomyślała – lekarstwo na Louisa.
– Przejdziemy do salonu – oznajmiła, podając Josephowi płaszcz.
– Gdzie tylko zaprowadzisz – chłopak zdjął kurtkę, a lokaj odwiesił ich okrycia.
Nanette złapała Louisa za rękę i radosnym krokiem ruszyła do pokoju, gdzie jej ojciec właśnie dokładał do kominka. Płomienie ognia pożerały kawałki drewna. Mężczyzna otrzepał dłonie i podniósł się, odwracając do córki i gościa. Był szczupłym, wysokim brunetem z kozią bródką. Czarne włosy zostały przyprószone siwizną. Ubrany był w koszulę i spodnie od garnituru. Niestety, tego też Louis nie mógł zobaczyć.
– Tato – dziewczyna złapała go za ramię. – Plany uległy zmianie. Nie pytaj. Chciałabym ci przedstawić Louisa. Louis, to mój ojciec Julian.
– Miło mi, chłopczę – wyciągnął dłoń do szatyna.
Nan delikatnie naprowadziła rękę Louisa i uścisnęli dłonie.
– Mów mi po prostu, Julian – poprosił ojciec Nanette.
– Prawie jak Julian Carax – Lou uśmiechnął się.
– Cień wiatru? – Julian podszedł do stolika, gdzie stała szklanka z bursztynowym alkoholem. Nan westchnęła, widząc że ojciec znów pije whisky.  – Bardzo dobra książka, ale o tym rozmawiaj z moją książką. To ona niczym Clara Barcelo interesuje się Zafonem. Tyle, że ma łatwiej, bo posiada dostęp do internetu i autor nie pali swoich książek.
– Nie mówiłaś – Louis zmarszczył brwi naprawdę zaskoczony.
Nan roześmiała się w odpowiedzi i podbiegła do ojca. Cicho wyjaśniła mu, że ich goście nie czuje się komfortowo bez okularów i poprosiła, by nie odbierał tego jako brak kultury. Julian pokiwał głową i o nic nie pytając wypił pozostałość szklanki. Jeszcze raz przyjrzał się chłopakowi, zanim jego córka wyprowadziła gościa z salonu. Mężczyzna wzruszył ramionami i usiadł przed kominkiem, wyciszając się przy muzyce Adele.
– Polubił cię – stwierdziła Nan, śmiejąc się. – On już tak ma. Przed sobą masz marmurowe schody. Są bardzo szerokie. Wejdziemy po nich do biblioteki. Przyniosą nam tam obiad i zjemy sami, żebyś czuł się dobrze w tym domu. Od teraz jesteś tu mile widziany.
– Dziękuję – ścisnął jej dłoń i uniósł do swoich ust, by delikatnie ucałować.
Na policzkach dziewczyny pojawił się rumieniec i teraz ucieszyła się, że nie mógł tego zobaczyć. Zawstydził ją, a to nie zdarzało się często. Nawet Diego, który zasypywał ją komplementami nie był w stanie tego zrobić.
– Chodźmy – powiedziała i powoli zaczęła prowadzić g po schodach.
Idąc do biblioteki nieustannie opowiadała mu, co znajduje się na ścianach, co stoi po bokach. Starała się nie pominąć żadnego szczegółu, bo wiedziała, że dla Louisa to bardzo ważne. To ona była jego oczami. Wspominała również o ilości pokoi, o tym, co gdzie się znajduje.
~*~
Lokaj opuścił bibliotekę z talerzami po znakomitym obiedzie. Nan uchyliła okno i usiadła na fotel, obitym czerwoną skórą. Louis uczynił to samo chwilę wcześniej. Na ławie leżała sterta książek, a jedna z nich była albumem o dziełach sztuki. Kolejne to podręczniki, z których korzystała przyszła nauczycielka – Nanette, by powtarzać materiał na zajęcia.
– Możemy zaczynać? – spytała, biorąc do rąk nowiutki egzemplarz „Dziewczyny z pociągu”.
– Poczekaj – poprawił okulary na nosie. – Możesz włączyć muzykę lub otworzyć drzwi?
– Oczywiście – podniosła się i szybkim krokiem podeszła do wyjścia, by zostawić drzwi otwarte na oścież i wróciła na fotel.
Muzyka powoli zaczęła wypełniać pomieszczenie. Melodia klasyki wdzierała się między książki, niezauważalnie poruszający ich kartkami. Uspokajała podekscytowane dusze tej dwójki, która napawała się intymnością tej chwili. Louis z zamkniętymi oczami słuchał delikatnego głosu Nan, którzy brzmiał niczym dzwoneczki kołysane przez wiatr. Dziewczyna starała się przelewać w swoje słowa jak najwięcej emocji, zależało jej, by Lou był zadowolony. W końcu tylko tak mogła mu pomóc, jeśli chodziło o czytanie.
Strony przewracały się bardzo szybko, czas płynął, godzina za godziną, czym w ogóle zdawali się nie przejmować. Nie śpieszyło im się, choć za oknem dzień przywitał noc. Kiedy w pewnej chwili Nan uniosła głowę, zabrakło jej tchu. Wargi Louisa były delikatnie rozchylone, dłonie ułożył na oparciu fotela. Wyglądał na zrelaksowanego, zadowolonego. Guzik białej koszuli był rozpięty przy kołnierzyku, przez co Lou był jeszcze bardziej pociągający. Światło lampki oświetlało jego spokojną twarz i Nan wiedziała, że był szczęśliwa. Chciała częściej widzieć jego uśmiech, słyszeć charakterystyczny wesoły śmiech i móc patrzeć w jego oczy…
– Dlaczego przerwałaś? Coś nie tak? – zapytał, gdy cisza trwała zbyt długo.
– Ja… – Nan przełknęła ślinę i odłożyła książkę, nie zamykając jej, by nie zgubić strony na której skończyła czytać.
Podniosła się z miejscem i podeszła do Louisa, a jej obcasy odbijały się echem o podłogę.
– Tak? – poprawił się na fotelu. Czuł jej obecność blisko siebie.
grafika louis tomlinson and gifWyciągnęła dłonie i zsunęła ciemne okulary z twarzy Louisa. Otworzył oczy, a ona na swoją zgubę w nie spojrzała. Szaroniebieski ocen był tak piękny, choć wzrok wziąć pozostawał nieobecny. Nanette nie powstrzymując się dotknęła palcami policzka młodego mężczyzny. Zadrżał, a chwilę później wtulił twarz w jej delikatną dłoń.
– Nan… – mruknął cicho i ułożył ręce na biodrach dziewczyny.
Nie chciał stracić okazji, przerwać pięknej chwili, chciał zapamiętać ten wieczór jako jeden z najlepszych w jego życiu.
– Pocałuj mnie – powiedziała, obwodząc palcami kontur jego pełnych warg.
Louis spokojnym ruchem przyciągnął ją na kolana. Zamknął oczy i odwrócił głowę w jej stronę.
– Wiedz, że ja nigdy… - zaczął, lecz przerwała mu.
– Wiem. Cicho, spokojnie, Lou – pogłaskała jego policzek i pochyliła się, dotykając ustami jego ust.
To była zapowiedź, tego co stało się później. Ich wargi złączone w jedność, muskały się, pieściły. Idealnie do siebie pasowały. Całował ją z uczuciem, lekką namiętnością, a ona ulegała mu, wplątując palce we włosy chłopaka. Oddawała pieszczotę, wzdychając.

Dwoje młodych ludzi w bibliotece. Dwoje młodych ludzi pochłoniętych zachłannością i uczuciem. 
~~~*~~~
Dzisiaj urodziny Louisa! No dobrze, ale także święta. Życzę Wam by były spokojne i udane, spędzone w gronie najbliższych.

poniedziałek, 14 grudnia 2015

08|| "Odnajdziesz nadzieję nawet wtedy, gdy wszystko runie."

Wiem że nic nie mogę zrobić by to zmienić
Ale czy to jest coś co może być negocowane?
Moje serce już się łamie kochanie, dalej przekręć nóż
Był niedzielny, ciepły poranek. Słonce wzeszło nad Barceloną, rozpoczynając nowy dzień. W końcu pogoda była na tyle dobra, że ludzie chętnie wychodzili z domów, zapominając o rękawiczkach i szalikach. Mimo wszystko listopad okazał nieco laski. Zapomniał o pochmurnym niebie i wstrzymał deszcz.
Powolnym krokiem Louis i Nanette opuszczali ogromną katedrę, w której przed chwilą uczestniczyli w mszy świętej. Wybrali się razem, umówiwszy się poprzedniego dnia. Uznali, że teraz przyda się kawa i chwila na rozmowę. Louis czuł podekscytowanie, lecz starał się tego nie okazywać. Spokojnie szli przez plac. Nan trzymała Lou pod ramię i uważnie słuchała, jak z delikatnym uśmiechem opowiadał jej o książkach. Żył nimi. To jest jego miłość – pomyślała. Mówił z taką radością i pasją, był pochłonięty. Podobał się jej jego głos. Mógłby śpiewać… Uśmiechnęła się na tę myśl. Nagraną piosenkę odtwarzałaby do snu.
Louis zatrzymał się, więc i ona przystanęła. Uniosła głowę, by spojrzeć na chłopaka. Poprawił czarne okulary i głęboko odetchnął, patrząc w niebo. To znaczy… Tak wyglądał. Nan przypomniała sobie jego niebieskie oczy, które podczas mszy patrzyły w jednym kierunku. Nie miała odwagi dłużej mu się przyglądać. Spuściła wzrok, ściskając delikatnie ramię szatyna.
– W co jesteś ubrana? – zapytał, wygładzając ręką poły marynarki.
Miał na sobie jeansy i świeżo upraną koszulę. Chciał wyglądać elegancko, bo szedł do kościoła. W dodatku z piękną Nanette, więc nie powinien odstawać.
– Założyłam błękitną sukienkę, ale mam na sobie granatowy płaszcz. Włosy splotłam w warkocz – opowiedziała, prowadząc go w stronę kawiarni. – Jak myślisz? Ładnie wyglądam? – uśmiechnęła się pod nosem.
– Z pewnością – odparł rozmarzony. – I masz rumieńce na policzkach, ponieważ jest wieje lekki wiatr.
– Mam – przytaknęła, czując się lekko zawstydzona.
Sięgnęła ręką do klamki i otworzyła przed nimi drzwi od lokalu. Kawiarnia była otwarta w niedzielę jako jedna z nielicznych. Miała jedynie krótsze godziny pracy. Diego przyjął nową kelnerkę i trafił w sedno. Uwijała się bardzo szybko i sprawnie. Nie zaliczyła żadnej wpadki, a klienci nie narzekali. Celine zawsze była bardzo uprzejma. Radziła sobie ze wszystkim, przez co Diego miał sporą pomoc. Kawiarnia otwarta w niedzielę pozwalała na większy zysk. Wiadomo, w tych czasach pieniądze były ważne. Nie wisiały na drzewach.
– Lou, martwię się – zaczęła Nan, gdy wchodzili do środka.
Chłopak wyciągnął rękę, przytrzymując drzwi i przepuścił dziewczynę pierwszą.
­– Dlaczego? – zapytał, powoli stawiając kroki.
Znał kawiarnię bardzo dobrze i zdążył zapamiętać rozstawienie stolików. Przeważnie brał ze sobą laskę dla osób niewidomych. Tym razem Nanette przyjechała po niego, więc zrezygnował z pomocy przedmiotu. Brunetkę zdziwiła okolica, lecz nie skomentowała. Louis czekał przy zniszczonej klatce schodowej – nie weszli na górę.
– Cześć – nim odpowiedziała Louisowi na pytanie, podszedł do nich Diego, uśmiechając się szeroko.
Przyjaciel ściągnął ostatnie krzesło ze stołu, niedawno otworzył i musiał posprzątać. Przytulił Nanette, a Louisa poklepał po ramieniu.
– Czego się napijecie? – zapytał, przeczesując palcami włosy.
– Tego co zawsze – poprosił Louis.
– Herbata i espresso, rozumiem. Dobrze, zaraz przyniosę. Mamy naprawdę ładną pogodę. Aż przejdę się później na plażę – mruknął i ruszył do ekspresu.
Nanette uśmiechnęła się, ściągając płaszcz. Idealny dzień na spacer. Zamierzała się przejść, zabierając ze sobą Louisa. Nie była głupia. Nie pytała, bo nie chciał tego, ale domyślała się, że chłopak miał problemy ze wzrokiem. Wszystko o tym świadczyło i nawet jakby bardzo chciał, to nie da rady tego ukryć.
Przygryzła wargę i pomyślała o swojej ofercie. Czy to będzie dobry pomysł? Sprawi mu trudność, jeśli będzie poruszał się po jej domu, nie znając go. Z jednej strony pragnęła jego dotyku, z drugiej nie chciała go narażać. Nie umiała zrezygnować ze spotkań z Louisem. Po nich zawsze czuła się lepiej. Miała wrażenie, że znalazła osobę, z którą może porozmawiać o wszystkim i która jej nie oceni. Poza tym jakiego by tematu nie poruszyła, Louis zawsze podjął dyskusję. Nie nudziła się i lubiła go. Lubiła jego towarzystwo. Pomyślała, że on miał jedynie książki i Diego. To nie dużo jak na młodego chłopaka. Teraz, kiedy… kiedy nie mógł widzieć, czego była prawie pewna, nie mógł również czytać. Ale ona mogła.
Uśmiechnęła się, siadając z Lou przy stoliku. Zamierzała mu pomóc, bo na to zasługiwał. W tym kraju był anonimowy, czego dowiedziała się od Diego. Nie mógł pracować legalnie. Tym bardziej ze swoją wadą. Tyle, że Louis miał wokół siebie życzliwych ludzi, którzy chcieli go wspierać. Nie oszczędzali i nie dbali o siebie, zapominając o innych. Nanette wiedziała, że nie odpuści. Louis był dobrym człowiekiem… Po prostu zagubionym w ogromnej Barcelonie. Chciała poznać przeszłość Louisa, intrygował ją w każdy możliwy sposób. I… był przystojny, podobał jej się – nie potrafiła zaprzeczyć. Nie wyglądał na Hiszpana, co było miłą odmianą.
– Więc dlaczego się martwisz? – zapytał Louis, wyrywając ją z myśli.
Rozkojarzona spojrzała na niego i potarła ręką czoło. No tak, trzeba wrócić do tematu.
– Ponieważ wiem, co ci może być – odparła cicho i spojrzała na niego niepewnie. Nie chciała urazić chłopaka. On jedynie odgarnął włosy z czoła, przekrzywiając głowę. – To znaczy… Domyślam się. Może potrzebujesz iść do lekarza? Nie możesz bagatelizować problemu.
– Nie mogę pójść do lekarza – dotknął jej dłoni.
Nan westchnęła i splotła ich palce ze sobą. Od razu poczuła się lepiej, jakby jej dłoń idealnie pasowała do jego.
– Twoja dłoń pasuje do mojej, jakby została stworzona tylko dla mnie – zanucił, myśląc o tym samym co Nan.
Uśmiechnęła się do niego, czego nie mógł zobaczyć, ale czuł, wiedział…
– Mogę umówić wizytę prywatnie – odezwała się po krótkiej ciszy. – Zapłacę. Lekarz nie będzie o nic pytał. Louis, proszę – namawiała go. – Nie pytam co ci jest, ale chcę pomóc.
– Zanim mi pomożesz, chcę ci coś pokazać – uśmiechnął się, a dziewczyna poczuła ulgę. Właśnie zgodził się i przyjął wyciągniętą rękę.
– Co takiego? – odsunęła się od stolika i odebrała od Diego zamówienie.
Kelner ponownie poklepał Lou po ramieniu i odszedł. Chłopak odczekał chwilę, aby potem znów spleść palce z palcami dziewczyny. Drugą ręką przeczesał włosy, potrząsnął nimi i odsunął z czoła, zwilżając językiem dolną wargę.
– Mój dom – odpowiedział. – Chciałbym, żebyś wiedziała, jak mieszkam. Zależy mi na tym.
– Z przyjemnością – powiedziała radośnie. – Jasne. Jestem tego ciekawa, bo zadziwiasz mnie. Jak możesz mieszkać sam? Radzisz sobie? – była tak podekscytowana tą propozycją, że kręciła się na krześle jak małe dziecko.
Właśnie zaprosił ją do swojego mieszkania. Zdawała sobie sprawę, że niedługo jej ciekawość zostanie zaspokojona.
– Radzę sobie – kiwnął głową, poprawiając okulary, które zsunęły mu się na nos. – Na początku było trudno, ale przyzwyczaiłem się. Wszystkiego można się nauczyć, Nan. Chociaż przede mną jeszcze długa droga – zawiesił na moment głos. – Czy mogłabyś opowiedzieć mi o swojej pracy? Ciągle rozmawiamy o mnie. Mów cokolwiek. Lubię słuchać twojego głosu – stwierdził, na co od razu się uśmiechnęła. Chyba nigdy mu nie odmówi.
Jego słowa upewniły ją w swoim pomyślę. Potem zamierzała z nim o tym porozmawiać. Sądziła, że się zgodzi.
~*~
Louis wprowadził drobną brunetkę do mieszkania i zamknął za nimi drzwi. Wyciągnął ręce przed siebie i dotknął ramion Nanette. Powoli zsunął jej płaszcz, a potem ostrożnie go odwiesił. Sam również się rozebrał z marynarki. Pięć kroków do kuchni. Dokładnie pięć. Nan wsunęła filigranową dłoń w jego dłoń i ruszyła w stronę salonu. Louis przywołał w głowie obraz pokoju. Powoli przeszedł jeszcze pół metra i natknął się na krzesło. Odsunął je od stołu, a dziewczyna zajęła miejsce.
– Napijesz się czegoś? – zaproponował, dotykając dłonią jej ramienia.
Pod palcami wyczuł delikatny materiał sukienki. Musiała naprawdę pięknie wyglądać.
– Nie, dziękuję, Lou. Pokażesz mi całe mieszkanie? – rozejrzała się i jej wzrok zatrzymał się na stosie ubrań pod ścianą na starym fotelu.
Drzwi szafy były otwarte, a rzeczy w niej niepoukładane. Przez jedno ze skrzydeł przewieszona została biała koszula. Nie było bałaganu, ale wiedziała, że Louis miał trudności. Oczywiście, mógł mówić, że zna swoje mieszkanie, co nie zmieniała faktu, że nie był w stanie zrobić wszystkiego. Nie powinien mieszkać sama. Bolała ją myśl, że nie potrafiła znaleźć rozwiązania. Mogli nie mówić głośno o tym, co dolegało Louisowi, lecz nie mogli udawać, że nie było problemu i stać w miejscu. Trzeba było działać.
– Tak, pokażę – ściągnął ją na ziemię swoim głosem.
– Oprowadź mnie – poprosiła, chwytając Louisa za rękę.
Wstała z krzesła i nie czekając na pozwolenie, ruszyła do kolejnego pomieszczenia. Louis zaśmiał się, bo to on był prowadzony.
– To kuchnia – stwierdził, kiedy uznał, że kroki zgadzały się z odległością. – Mała, nie ma w niej dużo. Czasem boję się używać noża. Wiesz, nawet się zaciąłem kilka razy, ale spokojnie, łez nie było – zażartował.
Teraz obydwoje się zaśmiali. Louis objął dziewczynę w pasie, nie wahając się. Nie przestała się uśmiechać. Mogła go odepchnąć, ale tego nie zrobiła. Poza tym nie chciała. Miała wrażenie, że jej miejsce jest właśnie w jego ramionach.
Rozejrzała się po pomieszczeniu i zamyśliła. Jak dbał o czystości? W zlewie nie było naczyń, blat był starty i wszystko zostało poukładane. Przecież to niemożliwe, aby znał na pamięć każde miejsce różnych rzeczy. Chyba, że… jednak on potrafił.
– Perfekcyjny pan domu – zauważyła ze śmiechem. – Jestem dumna.
– Dziękuję bardzo – odparł, kładąc dłoń na sercu.
Pocałowała go w policzek, co było dla niego jak muśnięcie ustami anioła. Naprawdę. Pobudziła każdy jego nerw. Odsunęła się, ale tylko po to, by wziąć go za rękę i iść dalej. Weszli do sypialni Louisa, jeśli można było nazwać tak ten pokój. Praktycznie nic tu nie było, łóżka również. Chłopak sypiał na podłodze. Na widok koców, Nan coś ścisnęło za serce. Nie pozwolę na to, kupię łóżko i pomogę mu w poruszaniu się po domu – pomyślała.
– Jesteś bardzo silny. Nigdy się nie poddajesz – ułożyła dłonie na torsie Louisa. – Nie wielu osób ma taką wolę.
– Mam siłę dzięki wiary. Gdy przestajesz się modlić, powietrze z ciebie ucieka. Bóg zostawia ślady w naszym sercu. To wskazówki jak mamy żyć. Trzeba zagłębić się w siebie samego. Odnajdziesz nadzieję nawet wtedy, gdy wszystko runie. Kiedy miesiąc temu stało się coś, czego spodziewałem się od dawna, ale zmieniło całe moje życie, prawie się poddałem. Ale wiesz co? – przytulił ją do siebie, jeżdżąc dłońmi po plecach Nanette. ­– Potem ktoś dotknął mojego ramienia i pomógł mi wstać. A może to był tylko sen? Nie wiem, ale uwierzyłem w to tak mocno, że znajduję się tutaj i walczę o każdy dzień – wyznał, poprawiając okulary.
Powoli odsunął się i ostrożnie podszedł do okna, dłonie ułożył na parapecie. Zapadła cisza podczas której słowa Louisa trafiały do Nanette. Patrzyła na niego, będąc w kompletnym szoku. Wierzyła w Boga, ale jej wiara nigdy nie była tak mocna, jak jego. Właśnie teraz poczuła, że musi otworzyć swe serce, nie oczy. Louis był przykładem osoby, która z każdym upadkiem stawała się silniejsza. Była z niego cholernie dumna. Może nie znała tego chłopaka długo, ale nie zamierzała poprzestać na kilku spotkaniach. Intrygował ją. Pragnęła jeszcze więcej, choć pod tym słowem kryło się coś więcej niż rozmowy. Nie była pewna co myśli i co czuje, coraz trudniej rozumiała siebie.
– Chodźmy dalej – poprosił Louis, czując się niekomfortowo w długiej ciszy.
– Tak, oczywiście. Już, chodźmy – Nan potrząsnęła głową i podeszła do niego, by wziąć za rękę.
Wolnym krokiem przeszli do małego pokoju, który wypełniały książki. Stary, zniszczy przez lata regał uginał się pod ciężarem lektur. Na stoliku przy oknie leżała otwarta książka. Louis musiał zacząć ją czytać jeszcze przed… Jeszcze kiedy mógł. Nanette puściła jego dłoń i podeszła do mebla, by wziąć egzemplarz do rąk. Spojrzała na okładkę, a jej serce zabiło mocniej. Mia E. Benítez. – nazwisko panieńskie jej matki. Słyszała, że coś pisała, ale nie miała pojęcia o wydaniu książki. Tata o tym nie wspominał. Dlaczego stało się to tajemnicą? O czym była ta książka? Jeśli to pamiętnik… Mógłby wiele wyjaśnić. Chciałaby to przeczytać, ale z drugiej strony bała się. Nie wiedziała czemu, rodzice kochali się i nie mogła dowiedzieć się niczego strasznego. Biorąc pod uwagę, że nie wiedziała o czym była ta lektura, nie miała pewności, że to pamiętnik.
– Skąd masz tę książkę? – spytała cicho, przesuwając palcami po tytule.
– Którą, Nan? – Louis na wyczucie podszedł bliżej. Wpadł na krzesło, ale na szczęście go nie przewrócił. – Tu jest dużo książek – dodał, układając dłonie na oparciu mebla.
– Linia życia naszych serc – odpowiedziała.
Chłopak zmarszczył brwi, starając sobie przypomnieć o czym mówi Nan. Czytał jakąś książkę, dokładnie romans.
– Ach tak – klasnął w dłonie. – Kupiłem ją u braci Elvador. Taka stara księgarnia. Coś się stało?
Nan odłożyła książkę i podeszła do Lou, łapiąc go za rękę po raz kolejny tego dnia.
– To moja matka napisała tę książkę. Nie wiedziałam. Poza tym księgarnia należy do moich wujków. Braci ojca. Nie utrzymujemy kontaktów, ale to długa historia. Nieważne – westchnęła cicho, bawiąc się ich palcami. – Kiedyś ci opowiem. Teraz posłuchaj. Chciałam przedstawić ci mój pomysł. Nie dasz rady pracować, obydwoje to wiemy. Widzę jak smutny będziesz bez książek. Chcę… chcę ci je czytać. Zgadzasz się? – przygryzła wargę i spojrzała na niego, czekając.
Naprawdę tego chciała. Robiłaby to, najlepiej jak umiała. Przelewała w tekst dużo emocji. Aby czuł to co ona, gdy będzie czytała. Poza tym była to szansa na częste spotkanie.

– Tak – szepnął, biorąc twarz Nanette w dłonie. – Proszę.
~~~*~~~
Ostatnio marnie z komentarzami u was. Proszę, chcę znać Waszą opinię. Bardzo ważne jest dla mnie to opowiadanie :). Mamy nowy szablon! Jak się podoba?