czwartek, 24 grudnia 2015

09|| " To ona niczym Clara Barcelo interesuje się Zafonem."


Louis miał przyjemność poznać ojca Nanette, kiedy został zaproszony na obiad do ich pięknego domu. Zamierzali rozpocząć sesję z czytaniem książek, tego wręcz nie mógł się doczekać. Już tak dawno nie mógł żyć światem oderwanym od rzeczywistości. Brakowało mu tej odskoczni. Nanette Elvador była  tak samo podekscytowana jak chłopak. Czym było dla nich obu szczęściem?
Nieposkromione uczucie, pojawiające się w momentach pięknych, kiedy niczego im nie brakuje. Zaw­sze trze­ba po­dej­mo­wać ry­zyko. Tyl­ko wte­dy uda nam się pojąć, jak wiel­kim cu­dem jest życie – mawiał Paulo Coelho. Nan nie znała Lou, a jednakże mu ufała. Postawiła wszystko na jedną kartę, chcąc mu pomóc i wywiązać się z obietnicy danej samej sobie.
Pełna radości, z uśmiechem chodziła po galerii sztuki, pracując. Chciała jak najszybciej wszystko zakończyć i pojechać po Louisa, który miał czekać na nią w kawiarni.  Obydwoje zajęci pracą, myśleli o popołudniu. Spędzanie czasu razem dawało im satysfakcję. Zupełnie jak w czasach wojny, gdy zakochani spotykali się potajemnie. Spotkaniom tej dwójki towarzyszyła euforia oraz tajemniczość. Czego nowego dowiadywali się o sobie? Nan nigdy nie mogła być pewna, czym chłopak ją zaskoczy – mogła jedynie wiedzieć, że nie będzie rozczarowana.
Gdy pojawiła się w kawiarni, Louis rozstawiał skrzynie na zapleczu. Robił to powoli, ale szło mu bardzo dobrze. Diego chodzący po sali i zbierający zamówienia, nie miał żadnych zastrzeżeń. Kilka razy w ciągu dnia usłyszał huk i musiał upewnić się, że przyjacielowi nic nie jest. Lou nic nie dał po sobie poznać. Szedł w zaparte i udało mu się rozpakować towar bez większych obrażeń jak kilka siniaków, które pojawiły się, gdy spadła na niego skrzynka. Zadowolony z efektów wytarł ręce i odwrócił się, a w tym samym momencie podeszła do niego Nanette.
– Dzień dobry – uśmiechnęła się i ucałowała go w policzek. – Ładna koszula. Jest granatowa – podpowiedziała mu.
– Ach, tak. Dziękuję – ujął jej dłoń. – A ty jak dziś wyglądasz?
Spojrzała na swoją klasyczną, beżową sukienkę i automatycznie wygładziła materiał ręką.
– To nic specjalnego. Sukienka, wiesz, taka jak noszą nauczycielki do pracy. Prosta. Ma kolor kawy z mlekiem – opisała strój, a na twarzy Lou malował się lekki uśmiech. – Co? – spytała, chcąc wiedzieć, czemu był rozbawiony.
– Pięknie to porównujesz – wzruszył ramionami. – Kawy z mlekiem. A twe oczy niczym szmaragdy zielone – zamruczał, na co to ona się roześmiała. – Buty koloru kości słoniowej? – zasugerował.
– Lou! – szturchnęła go. – Chciałam, żebyś to sobie łatwiej wyobraził – wyjaśniła.
– Ależ dziękuję – uśmiechnął się i skinął głową. – Idziemy?
Dziewczyna westchnęła i wywróciła oczami, ciągnąc chłopaka za rękę. Weszli do kawiarni i zamienili kilka słów z Diego.
– Dobra robota, Lou. Dzięki za pomoc – kelner wyjął z kasy kilka euro. – Twoja dniówka, stary, dobrze wydaj, czy coś – wsunął mu banknoty do kieszeni i poklepał po ramieniu.
– Popatrz jaki bogaty jestem. Widzisz jak dobrze trafiłaś? – Louis objął Nanette w talii.
– Dosypałeś mu coś dzisiaj do herbaty? – dziewczyna zerknęła na przyjaciela. – Gada jak potłuczony.
– Może tak go nosi przez perspektywę wieczoru z tobą. Bądź co bądź, Louis wciąż jest jedynie facetem. Sama rozumiesz – poruszył brwiami, śmiejąc się pod nosem.
– To, że cię nie widzę, nie oznacza, że nie wiem co robisz – szatyn uderzył Hiszpana w brzuch, na co ten jęknął i rozbawiony wrócił do zbierania zamówień.
Nan pchnęła lekko Louisa w stronę wyjścia. Podała mu jego kurtkę, która wisiała na wieszaku i wyszli z lokalu. Chłód odczuwalny był od razu, dlatego dziewczyna od razu zaprowadziła ich do samochodu. Za kierownicą czekał Joseph.
grafika gif and kristen stewart– Dzień dobry, proszę pana – odezwał się uprzejmie.
Louis zmarszczył brwi, zatrzymując dłoń na klamce drzwi.
– To Joseph. Nasz kierowca, lokaj i przyjaciel rodziny – wyjaśniła Nan, czując, że chłopak był nieco skrępowany. – Joseph, poznaj Louisa – przedstawiła mężczyzn i po wymienieniu uścisków dłoni wszyscy wsiedli do samochodu.
Jechali w ciszy, która nie była przeszkodą. Louis siedział ze spuszczoną głową, oczy miał zamknięte, choć przysłonięte czarnymi szkłami okularów. Westchnął cicho, czując zmęczenie, ale i podekscytowanie. Żałował, że nie zobaczy domu Elvadorów, a jedynie będzie mógł go sobie wyobrazić. Może trochę się denerwował? Nie był pewien. Miał poznać ojca Nan. Jaki był ten człowiek? Polubi Louisa? Zaakceptuje, że będzie bywał w ich domu? Nigdy wcześniej nie był w takiej sytuacji i teraz obawiał się efektów.
– Rozluźnij się – poprosiła Nan, szepcząc mu do ucha.
Ciepły oddech owiał jego policzek, więc od razu podniósł głowę i ułożył dłoń na udzie dziewczyny.
– Jest w porządku. Humor dalej mi dopisuje – zmarszczył nos i uśmiechnął się. – Twój tata wie, co będziemy robić? To znaczy, że zamierzasz zapraszać mnie na… wieczory z książką? – zapytał, nie wiedząc jak to inaczej ująć.
– Mniej więcej – wzruszyła ramiona, zapominając, że Louis nie mógł zobaczyć żadnego z jej gestów. – Nie przeszkadza mu to, że mam przyjaciół. To bardzo pozytywny człowiek. Zresztą on za dobrze mnie zna i wiem, że wybieram odpowiednich ludzi, z którymi chcę rozmawiać, spotykać się i utrzymywać bliższy kontakt. Jak każdy ojciec potrafi się martwić, ale nie popada w paranoję. Nigdy nie dałam mu specjalnych powodów do tego.
– Nie miałem ojca, chyba nie wiem jak to jest – odpowiedział Lou, pocierając ręką czoło. – Ale mamę wspominam dobrze.
– Ja za to nigdy nie poznałam mamy. Zmarła. Rozumiem jak to jest – uśmiechnęła się smutno i oparła głowę na ramieniu chłopaka. – Nie myślmy dzisiaj o przykrych rzeczach. To ma być miły wieczór. Wiesz co będziemy czytać? – zachichotała.
– Klasyka? – zwilżył językiem dolną wargę i przeczesał włosy. – Czy uraczysz mnie czymś nowym?
– Wyobraź sobie, że to będzie bestseller.
– Pięćdziesiąt twarzy Greya? – uniósł brwi.
– Czytałeś to?
– Oczywiście – prychnął rozbawiony. – Znam na pamięć. Po prostu słyszałem o tym, ale nie gustuję w takiej literaturze. Przykro mi. Nan. Kupić ci na święta?
– Masz dzisiaj świetny humor – pokręciła głową. – Bardzo zabawne. Nie, nie Pięćdziesiąt twarzy Greya. Będziemy czytać Dziewczynę z pociągu. Najczęściej kupowana książka w Stanach Zjednoczonych. Może ci się spodoba, ja też jeszcze nie czytałam, więc skromnie mówiąc, będzie premiera.
– Co za zaszczyt. Mam nadzieję, że dobra.
– Chyba dobra skoro jest tak doceniona i kupowana.
– Z tego co słyszałem, Grey utrzymywał się na pierwszych miejscach. Nie będę się wypowiadał, bo nie czytałem tej książki, ale… – Nan przerwała mu.
– Ja czytałam i nie jest zbyt dobra. Chodzi mi o styl pisania. Jest ubogi, tekst ma wiele powtórzeń i błędów. Sceny zaczynają być monotonne i opisane w ten sam sposób. Z drugiej strony autorka dobrze ujęła stronę psychologiczną Christiana. Naprawdę chcesz o tym rozmawiać? – zerknęła na niego i położyła swoją dłoń na dłoń chłopaka, która wciąż spoczywała na jej udzie.
– Lubię jak mówisz, cokolwiek – zaśmiał się, wzruszając ramionami.
Nan uśmiechnęła się pod nosem i splotła ich palce bez słowa. Auto zwolniło, aby po chwili zatrzymać się pod dużą posiadłością. Idąc do środka, cicho szeptała, opowiadając mu wygląd domu. Kiwał głową, wyobrażając to sobie. Musiał być naprawdę piękny… A jemu nie dane to zobaczyć, niestety.
Gdy tylko przekroczyli próg, usłyszeli muzykę, a Louis jak za pomocą czarodziejskiej różdżki, rozluźnił się. Nan od razu to poczuła, ścisnęła jego dłoń i uśmiechnęła się wesoło. Ciągle zapominała, że nie mógł zobaczyć jej szczęścia. Muzyka i książki – pomyślała – lekarstwo na Louisa.
– Przejdziemy do salonu – oznajmiła, podając Josephowi płaszcz.
– Gdzie tylko zaprowadzisz – chłopak zdjął kurtkę, a lokaj odwiesił ich okrycia.
Nanette złapała Louisa za rękę i radosnym krokiem ruszyła do pokoju, gdzie jej ojciec właśnie dokładał do kominka. Płomienie ognia pożerały kawałki drewna. Mężczyzna otrzepał dłonie i podniósł się, odwracając do córki i gościa. Był szczupłym, wysokim brunetem z kozią bródką. Czarne włosy zostały przyprószone siwizną. Ubrany był w koszulę i spodnie od garnituru. Niestety, tego też Louis nie mógł zobaczyć.
– Tato – dziewczyna złapała go za ramię. – Plany uległy zmianie. Nie pytaj. Chciałabym ci przedstawić Louisa. Louis, to mój ojciec Julian.
– Miło mi, chłopczę – wyciągnął dłoń do szatyna.
Nan delikatnie naprowadziła rękę Louisa i uścisnęli dłonie.
– Mów mi po prostu, Julian – poprosił ojciec Nanette.
– Prawie jak Julian Carax – Lou uśmiechnął się.
– Cień wiatru? – Julian podszedł do stolika, gdzie stała szklanka z bursztynowym alkoholem. Nan westchnęła, widząc że ojciec znów pije whisky.  – Bardzo dobra książka, ale o tym rozmawiaj z moją książką. To ona niczym Clara Barcelo interesuje się Zafonem. Tyle, że ma łatwiej, bo posiada dostęp do internetu i autor nie pali swoich książek.
– Nie mówiłaś – Louis zmarszczył brwi naprawdę zaskoczony.
Nan roześmiała się w odpowiedzi i podbiegła do ojca. Cicho wyjaśniła mu, że ich goście nie czuje się komfortowo bez okularów i poprosiła, by nie odbierał tego jako brak kultury. Julian pokiwał głową i o nic nie pytając wypił pozostałość szklanki. Jeszcze raz przyjrzał się chłopakowi, zanim jego córka wyprowadziła gościa z salonu. Mężczyzna wzruszył ramionami i usiadł przed kominkiem, wyciszając się przy muzyce Adele.
– Polubił cię – stwierdziła Nan, śmiejąc się. – On już tak ma. Przed sobą masz marmurowe schody. Są bardzo szerokie. Wejdziemy po nich do biblioteki. Przyniosą nam tam obiad i zjemy sami, żebyś czuł się dobrze w tym domu. Od teraz jesteś tu mile widziany.
– Dziękuję – ścisnął jej dłoń i uniósł do swoich ust, by delikatnie ucałować.
Na policzkach dziewczyny pojawił się rumieniec i teraz ucieszyła się, że nie mógł tego zobaczyć. Zawstydził ją, a to nie zdarzało się często. Nawet Diego, który zasypywał ją komplementami nie był w stanie tego zrobić.
– Chodźmy – powiedziała i powoli zaczęła prowadzić g po schodach.
Idąc do biblioteki nieustannie opowiadała mu, co znajduje się na ścianach, co stoi po bokach. Starała się nie pominąć żadnego szczegółu, bo wiedziała, że dla Louisa to bardzo ważne. To ona była jego oczami. Wspominała również o ilości pokoi, o tym, co gdzie się znajduje.
~*~
Lokaj opuścił bibliotekę z talerzami po znakomitym obiedzie. Nan uchyliła okno i usiadła na fotel, obitym czerwoną skórą. Louis uczynił to samo chwilę wcześniej. Na ławie leżała sterta książek, a jedna z nich była albumem o dziełach sztuki. Kolejne to podręczniki, z których korzystała przyszła nauczycielka – Nanette, by powtarzać materiał na zajęcia.
– Możemy zaczynać? – spytała, biorąc do rąk nowiutki egzemplarz „Dziewczyny z pociągu”.
– Poczekaj – poprawił okulary na nosie. – Możesz włączyć muzykę lub otworzyć drzwi?
– Oczywiście – podniosła się i szybkim krokiem podeszła do wyjścia, by zostawić drzwi otwarte na oścież i wróciła na fotel.
Muzyka powoli zaczęła wypełniać pomieszczenie. Melodia klasyki wdzierała się między książki, niezauważalnie poruszający ich kartkami. Uspokajała podekscytowane dusze tej dwójki, która napawała się intymnością tej chwili. Louis z zamkniętymi oczami słuchał delikatnego głosu Nan, którzy brzmiał niczym dzwoneczki kołysane przez wiatr. Dziewczyna starała się przelewać w swoje słowa jak najwięcej emocji, zależało jej, by Lou był zadowolony. W końcu tylko tak mogła mu pomóc, jeśli chodziło o czytanie.
Strony przewracały się bardzo szybko, czas płynął, godzina za godziną, czym w ogóle zdawali się nie przejmować. Nie śpieszyło im się, choć za oknem dzień przywitał noc. Kiedy w pewnej chwili Nan uniosła głowę, zabrakło jej tchu. Wargi Louisa były delikatnie rozchylone, dłonie ułożył na oparciu fotela. Wyglądał na zrelaksowanego, zadowolonego. Guzik białej koszuli był rozpięty przy kołnierzyku, przez co Lou był jeszcze bardziej pociągający. Światło lampki oświetlało jego spokojną twarz i Nan wiedziała, że był szczęśliwa. Chciała częściej widzieć jego uśmiech, słyszeć charakterystyczny wesoły śmiech i móc patrzeć w jego oczy…
– Dlaczego przerwałaś? Coś nie tak? – zapytał, gdy cisza trwała zbyt długo.
– Ja… – Nan przełknęła ślinę i odłożyła książkę, nie zamykając jej, by nie zgubić strony na której skończyła czytać.
Podniosła się z miejscem i podeszła do Louisa, a jej obcasy odbijały się echem o podłogę.
– Tak? – poprawił się na fotelu. Czuł jej obecność blisko siebie.
grafika louis tomlinson and gifWyciągnęła dłonie i zsunęła ciemne okulary z twarzy Louisa. Otworzył oczy, a ona na swoją zgubę w nie spojrzała. Szaroniebieski ocen był tak piękny, choć wzrok wziąć pozostawał nieobecny. Nanette nie powstrzymując się dotknęła palcami policzka młodego mężczyzny. Zadrżał, a chwilę później wtulił twarz w jej delikatną dłoń.
– Nan… – mruknął cicho i ułożył ręce na biodrach dziewczyny.
Nie chciał stracić okazji, przerwać pięknej chwili, chciał zapamiętać ten wieczór jako jeden z najlepszych w jego życiu.
– Pocałuj mnie – powiedziała, obwodząc palcami kontur jego pełnych warg.
Louis spokojnym ruchem przyciągnął ją na kolana. Zamknął oczy i odwrócił głowę w jej stronę.
– Wiedz, że ja nigdy… - zaczął, lecz przerwała mu.
– Wiem. Cicho, spokojnie, Lou – pogłaskała jego policzek i pochyliła się, dotykając ustami jego ust.
To była zapowiedź, tego co stało się później. Ich wargi złączone w jedność, muskały się, pieściły. Idealnie do siebie pasowały. Całował ją z uczuciem, lekką namiętnością, a ona ulegała mu, wplątując palce we włosy chłopaka. Oddawała pieszczotę, wzdychając.

Dwoje młodych ludzi w bibliotece. Dwoje młodych ludzi pochłoniętych zachłannością i uczuciem. 
~~~*~~~
Dzisiaj urodziny Louisa! No dobrze, ale także święta. Życzę Wam by były spokojne i udane, spędzone w gronie najbliższych.

poniedziałek, 14 grudnia 2015

08|| "Odnajdziesz nadzieję nawet wtedy, gdy wszystko runie."

Wiem że nic nie mogę zrobić by to zmienić
Ale czy to jest coś co może być negocowane?
Moje serce już się łamie kochanie, dalej przekręć nóż
Był niedzielny, ciepły poranek. Słonce wzeszło nad Barceloną, rozpoczynając nowy dzień. W końcu pogoda była na tyle dobra, że ludzie chętnie wychodzili z domów, zapominając o rękawiczkach i szalikach. Mimo wszystko listopad okazał nieco laski. Zapomniał o pochmurnym niebie i wstrzymał deszcz.
Powolnym krokiem Louis i Nanette opuszczali ogromną katedrę, w której przed chwilą uczestniczyli w mszy świętej. Wybrali się razem, umówiwszy się poprzedniego dnia. Uznali, że teraz przyda się kawa i chwila na rozmowę. Louis czuł podekscytowanie, lecz starał się tego nie okazywać. Spokojnie szli przez plac. Nan trzymała Lou pod ramię i uważnie słuchała, jak z delikatnym uśmiechem opowiadał jej o książkach. Żył nimi. To jest jego miłość – pomyślała. Mówił z taką radością i pasją, był pochłonięty. Podobał się jej jego głos. Mógłby śpiewać… Uśmiechnęła się na tę myśl. Nagraną piosenkę odtwarzałaby do snu.
Louis zatrzymał się, więc i ona przystanęła. Uniosła głowę, by spojrzeć na chłopaka. Poprawił czarne okulary i głęboko odetchnął, patrząc w niebo. To znaczy… Tak wyglądał. Nan przypomniała sobie jego niebieskie oczy, które podczas mszy patrzyły w jednym kierunku. Nie miała odwagi dłużej mu się przyglądać. Spuściła wzrok, ściskając delikatnie ramię szatyna.
– W co jesteś ubrana? – zapytał, wygładzając ręką poły marynarki.
Miał na sobie jeansy i świeżo upraną koszulę. Chciał wyglądać elegancko, bo szedł do kościoła. W dodatku z piękną Nanette, więc nie powinien odstawać.
– Założyłam błękitną sukienkę, ale mam na sobie granatowy płaszcz. Włosy splotłam w warkocz – opowiedziała, prowadząc go w stronę kawiarni. – Jak myślisz? Ładnie wyglądam? – uśmiechnęła się pod nosem.
– Z pewnością – odparł rozmarzony. – I masz rumieńce na policzkach, ponieważ jest wieje lekki wiatr.
– Mam – przytaknęła, czując się lekko zawstydzona.
Sięgnęła ręką do klamki i otworzyła przed nimi drzwi od lokalu. Kawiarnia była otwarta w niedzielę jako jedna z nielicznych. Miała jedynie krótsze godziny pracy. Diego przyjął nową kelnerkę i trafił w sedno. Uwijała się bardzo szybko i sprawnie. Nie zaliczyła żadnej wpadki, a klienci nie narzekali. Celine zawsze była bardzo uprzejma. Radziła sobie ze wszystkim, przez co Diego miał sporą pomoc. Kawiarnia otwarta w niedzielę pozwalała na większy zysk. Wiadomo, w tych czasach pieniądze były ważne. Nie wisiały na drzewach.
– Lou, martwię się – zaczęła Nan, gdy wchodzili do środka.
Chłopak wyciągnął rękę, przytrzymując drzwi i przepuścił dziewczynę pierwszą.
­– Dlaczego? – zapytał, powoli stawiając kroki.
Znał kawiarnię bardzo dobrze i zdążył zapamiętać rozstawienie stolików. Przeważnie brał ze sobą laskę dla osób niewidomych. Tym razem Nanette przyjechała po niego, więc zrezygnował z pomocy przedmiotu. Brunetkę zdziwiła okolica, lecz nie skomentowała. Louis czekał przy zniszczonej klatce schodowej – nie weszli na górę.
– Cześć – nim odpowiedziała Louisowi na pytanie, podszedł do nich Diego, uśmiechając się szeroko.
Przyjaciel ściągnął ostatnie krzesło ze stołu, niedawno otworzył i musiał posprzątać. Przytulił Nanette, a Louisa poklepał po ramieniu.
– Czego się napijecie? – zapytał, przeczesując palcami włosy.
– Tego co zawsze – poprosił Louis.
– Herbata i espresso, rozumiem. Dobrze, zaraz przyniosę. Mamy naprawdę ładną pogodę. Aż przejdę się później na plażę – mruknął i ruszył do ekspresu.
Nanette uśmiechnęła się, ściągając płaszcz. Idealny dzień na spacer. Zamierzała się przejść, zabierając ze sobą Louisa. Nie była głupia. Nie pytała, bo nie chciał tego, ale domyślała się, że chłopak miał problemy ze wzrokiem. Wszystko o tym świadczyło i nawet jakby bardzo chciał, to nie da rady tego ukryć.
Przygryzła wargę i pomyślała o swojej ofercie. Czy to będzie dobry pomysł? Sprawi mu trudność, jeśli będzie poruszał się po jej domu, nie znając go. Z jednej strony pragnęła jego dotyku, z drugiej nie chciała go narażać. Nie umiała zrezygnować ze spotkań z Louisem. Po nich zawsze czuła się lepiej. Miała wrażenie, że znalazła osobę, z którą może porozmawiać o wszystkim i która jej nie oceni. Poza tym jakiego by tematu nie poruszyła, Louis zawsze podjął dyskusję. Nie nudziła się i lubiła go. Lubiła jego towarzystwo. Pomyślała, że on miał jedynie książki i Diego. To nie dużo jak na młodego chłopaka. Teraz, kiedy… kiedy nie mógł widzieć, czego była prawie pewna, nie mógł również czytać. Ale ona mogła.
Uśmiechnęła się, siadając z Lou przy stoliku. Zamierzała mu pomóc, bo na to zasługiwał. W tym kraju był anonimowy, czego dowiedziała się od Diego. Nie mógł pracować legalnie. Tym bardziej ze swoją wadą. Tyle, że Louis miał wokół siebie życzliwych ludzi, którzy chcieli go wspierać. Nie oszczędzali i nie dbali o siebie, zapominając o innych. Nanette wiedziała, że nie odpuści. Louis był dobrym człowiekiem… Po prostu zagubionym w ogromnej Barcelonie. Chciała poznać przeszłość Louisa, intrygował ją w każdy możliwy sposób. I… był przystojny, podobał jej się – nie potrafiła zaprzeczyć. Nie wyglądał na Hiszpana, co było miłą odmianą.
– Więc dlaczego się martwisz? – zapytał Louis, wyrywając ją z myśli.
Rozkojarzona spojrzała na niego i potarła ręką czoło. No tak, trzeba wrócić do tematu.
– Ponieważ wiem, co ci może być – odparła cicho i spojrzała na niego niepewnie. Nie chciała urazić chłopaka. On jedynie odgarnął włosy z czoła, przekrzywiając głowę. – To znaczy… Domyślam się. Może potrzebujesz iść do lekarza? Nie możesz bagatelizować problemu.
– Nie mogę pójść do lekarza – dotknął jej dłoni.
Nan westchnęła i splotła ich palce ze sobą. Od razu poczuła się lepiej, jakby jej dłoń idealnie pasowała do jego.
– Twoja dłoń pasuje do mojej, jakby została stworzona tylko dla mnie – zanucił, myśląc o tym samym co Nan.
Uśmiechnęła się do niego, czego nie mógł zobaczyć, ale czuł, wiedział…
– Mogę umówić wizytę prywatnie – odezwała się po krótkiej ciszy. – Zapłacę. Lekarz nie będzie o nic pytał. Louis, proszę – namawiała go. – Nie pytam co ci jest, ale chcę pomóc.
– Zanim mi pomożesz, chcę ci coś pokazać – uśmiechnął się, a dziewczyna poczuła ulgę. Właśnie zgodził się i przyjął wyciągniętą rękę.
– Co takiego? – odsunęła się od stolika i odebrała od Diego zamówienie.
Kelner ponownie poklepał Lou po ramieniu i odszedł. Chłopak odczekał chwilę, aby potem znów spleść palce z palcami dziewczyny. Drugą ręką przeczesał włosy, potrząsnął nimi i odsunął z czoła, zwilżając językiem dolną wargę.
– Mój dom – odpowiedział. – Chciałbym, żebyś wiedziała, jak mieszkam. Zależy mi na tym.
– Z przyjemnością – powiedziała radośnie. – Jasne. Jestem tego ciekawa, bo zadziwiasz mnie. Jak możesz mieszkać sam? Radzisz sobie? – była tak podekscytowana tą propozycją, że kręciła się na krześle jak małe dziecko.
Właśnie zaprosił ją do swojego mieszkania. Zdawała sobie sprawę, że niedługo jej ciekawość zostanie zaspokojona.
– Radzę sobie – kiwnął głową, poprawiając okulary, które zsunęły mu się na nos. – Na początku było trudno, ale przyzwyczaiłem się. Wszystkiego można się nauczyć, Nan. Chociaż przede mną jeszcze długa droga – zawiesił na moment głos. – Czy mogłabyś opowiedzieć mi o swojej pracy? Ciągle rozmawiamy o mnie. Mów cokolwiek. Lubię słuchać twojego głosu – stwierdził, na co od razu się uśmiechnęła. Chyba nigdy mu nie odmówi.
Jego słowa upewniły ją w swoim pomyślę. Potem zamierzała z nim o tym porozmawiać. Sądziła, że się zgodzi.
~*~
Louis wprowadził drobną brunetkę do mieszkania i zamknął za nimi drzwi. Wyciągnął ręce przed siebie i dotknął ramion Nanette. Powoli zsunął jej płaszcz, a potem ostrożnie go odwiesił. Sam również się rozebrał z marynarki. Pięć kroków do kuchni. Dokładnie pięć. Nan wsunęła filigranową dłoń w jego dłoń i ruszyła w stronę salonu. Louis przywołał w głowie obraz pokoju. Powoli przeszedł jeszcze pół metra i natknął się na krzesło. Odsunął je od stołu, a dziewczyna zajęła miejsce.
– Napijesz się czegoś? – zaproponował, dotykając dłonią jej ramienia.
Pod palcami wyczuł delikatny materiał sukienki. Musiała naprawdę pięknie wyglądać.
– Nie, dziękuję, Lou. Pokażesz mi całe mieszkanie? – rozejrzała się i jej wzrok zatrzymał się na stosie ubrań pod ścianą na starym fotelu.
Drzwi szafy były otwarte, a rzeczy w niej niepoukładane. Przez jedno ze skrzydeł przewieszona została biała koszula. Nie było bałaganu, ale wiedziała, że Louis miał trudności. Oczywiście, mógł mówić, że zna swoje mieszkanie, co nie zmieniała faktu, że nie był w stanie zrobić wszystkiego. Nie powinien mieszkać sama. Bolała ją myśl, że nie potrafiła znaleźć rozwiązania. Mogli nie mówić głośno o tym, co dolegało Louisowi, lecz nie mogli udawać, że nie było problemu i stać w miejscu. Trzeba było działać.
– Tak, pokażę – ściągnął ją na ziemię swoim głosem.
– Oprowadź mnie – poprosiła, chwytając Louisa za rękę.
Wstała z krzesła i nie czekając na pozwolenie, ruszyła do kolejnego pomieszczenia. Louis zaśmiał się, bo to on był prowadzony.
– To kuchnia – stwierdził, kiedy uznał, że kroki zgadzały się z odległością. – Mała, nie ma w niej dużo. Czasem boję się używać noża. Wiesz, nawet się zaciąłem kilka razy, ale spokojnie, łez nie było – zażartował.
Teraz obydwoje się zaśmiali. Louis objął dziewczynę w pasie, nie wahając się. Nie przestała się uśmiechać. Mogła go odepchnąć, ale tego nie zrobiła. Poza tym nie chciała. Miała wrażenie, że jej miejsce jest właśnie w jego ramionach.
Rozejrzała się po pomieszczeniu i zamyśliła. Jak dbał o czystości? W zlewie nie było naczyń, blat był starty i wszystko zostało poukładane. Przecież to niemożliwe, aby znał na pamięć każde miejsce różnych rzeczy. Chyba, że… jednak on potrafił.
– Perfekcyjny pan domu – zauważyła ze śmiechem. – Jestem dumna.
– Dziękuję bardzo – odparł, kładąc dłoń na sercu.
Pocałowała go w policzek, co było dla niego jak muśnięcie ustami anioła. Naprawdę. Pobudziła każdy jego nerw. Odsunęła się, ale tylko po to, by wziąć go za rękę i iść dalej. Weszli do sypialni Louisa, jeśli można było nazwać tak ten pokój. Praktycznie nic tu nie było, łóżka również. Chłopak sypiał na podłodze. Na widok koców, Nan coś ścisnęło za serce. Nie pozwolę na to, kupię łóżko i pomogę mu w poruszaniu się po domu – pomyślała.
– Jesteś bardzo silny. Nigdy się nie poddajesz – ułożyła dłonie na torsie Louisa. – Nie wielu osób ma taką wolę.
– Mam siłę dzięki wiary. Gdy przestajesz się modlić, powietrze z ciebie ucieka. Bóg zostawia ślady w naszym sercu. To wskazówki jak mamy żyć. Trzeba zagłębić się w siebie samego. Odnajdziesz nadzieję nawet wtedy, gdy wszystko runie. Kiedy miesiąc temu stało się coś, czego spodziewałem się od dawna, ale zmieniło całe moje życie, prawie się poddałem. Ale wiesz co? – przytulił ją do siebie, jeżdżąc dłońmi po plecach Nanette. ­– Potem ktoś dotknął mojego ramienia i pomógł mi wstać. A może to był tylko sen? Nie wiem, ale uwierzyłem w to tak mocno, że znajduję się tutaj i walczę o każdy dzień – wyznał, poprawiając okulary.
Powoli odsunął się i ostrożnie podszedł do okna, dłonie ułożył na parapecie. Zapadła cisza podczas której słowa Louisa trafiały do Nanette. Patrzyła na niego, będąc w kompletnym szoku. Wierzyła w Boga, ale jej wiara nigdy nie była tak mocna, jak jego. Właśnie teraz poczuła, że musi otworzyć swe serce, nie oczy. Louis był przykładem osoby, która z każdym upadkiem stawała się silniejsza. Była z niego cholernie dumna. Może nie znała tego chłopaka długo, ale nie zamierzała poprzestać na kilku spotkaniach. Intrygował ją. Pragnęła jeszcze więcej, choć pod tym słowem kryło się coś więcej niż rozmowy. Nie była pewna co myśli i co czuje, coraz trudniej rozumiała siebie.
– Chodźmy dalej – poprosił Louis, czując się niekomfortowo w długiej ciszy.
– Tak, oczywiście. Już, chodźmy – Nan potrząsnęła głową i podeszła do niego, by wziąć za rękę.
Wolnym krokiem przeszli do małego pokoju, który wypełniały książki. Stary, zniszczy przez lata regał uginał się pod ciężarem lektur. Na stoliku przy oknie leżała otwarta książka. Louis musiał zacząć ją czytać jeszcze przed… Jeszcze kiedy mógł. Nanette puściła jego dłoń i podeszła do mebla, by wziąć egzemplarz do rąk. Spojrzała na okładkę, a jej serce zabiło mocniej. Mia E. Benítez. – nazwisko panieńskie jej matki. Słyszała, że coś pisała, ale nie miała pojęcia o wydaniu książki. Tata o tym nie wspominał. Dlaczego stało się to tajemnicą? O czym była ta książka? Jeśli to pamiętnik… Mógłby wiele wyjaśnić. Chciałaby to przeczytać, ale z drugiej strony bała się. Nie wiedziała czemu, rodzice kochali się i nie mogła dowiedzieć się niczego strasznego. Biorąc pod uwagę, że nie wiedziała o czym była ta lektura, nie miała pewności, że to pamiętnik.
– Skąd masz tę książkę? – spytała cicho, przesuwając palcami po tytule.
– Którą, Nan? – Louis na wyczucie podszedł bliżej. Wpadł na krzesło, ale na szczęście go nie przewrócił. – Tu jest dużo książek – dodał, układając dłonie na oparciu mebla.
– Linia życia naszych serc – odpowiedziała.
Chłopak zmarszczył brwi, starając sobie przypomnieć o czym mówi Nan. Czytał jakąś książkę, dokładnie romans.
– Ach tak – klasnął w dłonie. – Kupiłem ją u braci Elvador. Taka stara księgarnia. Coś się stało?
Nan odłożyła książkę i podeszła do Lou, łapiąc go za rękę po raz kolejny tego dnia.
– To moja matka napisała tę książkę. Nie wiedziałam. Poza tym księgarnia należy do moich wujków. Braci ojca. Nie utrzymujemy kontaktów, ale to długa historia. Nieważne – westchnęła cicho, bawiąc się ich palcami. – Kiedyś ci opowiem. Teraz posłuchaj. Chciałam przedstawić ci mój pomysł. Nie dasz rady pracować, obydwoje to wiemy. Widzę jak smutny będziesz bez książek. Chcę… chcę ci je czytać. Zgadzasz się? – przygryzła wargę i spojrzała na niego, czekając.
Naprawdę tego chciała. Robiłaby to, najlepiej jak umiała. Przelewała w tekst dużo emocji. Aby czuł to co ona, gdy będzie czytała. Poza tym była to szansa na częste spotkanie.

– Tak – szepnął, biorąc twarz Nanette w dłonie. – Proszę.
~~~*~~~
Ostatnio marnie z komentarzami u was. Proszę, chcę znać Waszą opinię. Bardzo ważne jest dla mnie to opowiadanie :). Mamy nowy szablon! Jak się podoba?

piątek, 20 listopada 2015

07|| "Będę cię prowadzić swoimi słowami."

Naj­lep­szym przy­jacielem jest ten, kto nie py­tając o powód smut­ku, pot­ra­fi spra­wić, że znów wra­ca radość.
Deszcz uderzał rytmicznie o szyby i chodniki. Padał od godziny, wprawiając wszystkich w ponury nastrój. Poniedziałek nie zaczynał się dobrze. Było bardzo chłodno i mało kto miał ochotę wyjść z łóżka. Niestety czekała szkoła, praca i inne obowiązki. Jesień coraz bardziej dawała się we znaki, a zima zbliżała się dużymi krokami. W szafach znajdowało się więcej ciepłych ubrań. Już niedługo ruszą przygotowania do świąt, dekoracje pojawią się w witrynach sklepów i kawiarni.
Nanette wysiadła z samochodu, stając pod czerwonym parasolem, który rozłożył i przytrzymał Joseph – lokaj i kierowca w jednym. Uśmiechnęła się do niego wdzięczna i przejęła osłonę. Szybkim krokiem weszła do kawiarni. Poczuła przyjemnie ciepło. Złożyła parasol, który odłożyła do specjalnego stojaka, jednocześnie zaciągając się zapachem kawy i ciastek. Uwielbiała to miejsce, dlatego codziennie przychodziła do niego nieodmiennie. Zsunęła z dłoni rękawiczki, ruszając w stronę lady. Posłała Diego promienny uśmiech. Nan rzadko kiedy miała zły humor – nawet w taką pogodę.
– Cześć – przywitała się z nim, siadając na wysokim krześle.
– Cześć – mruknął, zajęty zalewaniem kawy. – Poczekaj. Zaniosę kawę i zaraz cię obsłużę.
– Jasne – kiwnęła głową.
Diego wziął tacę, mrugnął do Nan i odszedł do odpowiedniego stolika. Dziewczyna podkradła ciastko z talerzyka za barem. Kelner dobrze o tym wiedział, zresztą przeważnie sam ją częstował. Nigdy niczego jej nie żałował.
Rozejrzała się po sali, otrzepując okruszki z płaszcza. Jej wzrok zatrzymał się na Louisie. Zaskoczona otworzyła szerzej oczy. Nie widziała go ponad miesiąc. Był już listopad, a przez tyle dni, kiedy tu przychodziła, nie zauważyła chłopaka na jego stałym miejscu. Nie bywał też na rynku, ani nie sprzedawał róż. Zapytała Diego, czy wie co się dzieje – z czystej ciekawości. No dobrze, może trochę się martwiła. Przyjaciel wyjaśnił, że Louis choruje. Nie podejrzewała, że skłamał. Nigdy nie dawał jej do tego powodów. Ufała mu. Tym razem Diego był między młotem a kowadłem, dwójką przyjaciół.
Najwidoczniej Louis czuł się już lepiej, ponieważ siedział tu i jadł ciasto. Nie wydawał się chory, blady. Miał na sobie czarną koszulę. Nanette najbardziej zaskoczył fakt, że chłopak ma na oczach okulary przeciwsłoneczne. Nie było pogody, poza tym znajdował się w pomieszczeniu.
Zaciekawiona rozpięła płaszczyk i podeszła do Louisa. Wiedziała, że wypadało się przywitać. Wydawał się być zamyślony, bo nie zwrócił na nią uwagi.
– Cześć, Louis. Mogę się dosiąść? – spytała.
Szatyn wyprostował się, słysząc delikatny i anielski głos. Odłożył widelczyk na talerz.
­– Nanette? – upewnił się.
Jakże dobrze wiedział, że to ona.
– Tak – uśmiechnęła się, ale tego uśmiechu nie mógł zobaczyć.
– Proszę, siadaj. To dla mnie zaszczyt – powiedział ożywiony.
Dziewczyna zaśmiała się, odsuwając krzesło. Usiadła przy stole, kładąc torebkę na kolanach. Przeczesała palcami włosy i przypatrzyła się Louisowi. Poprawił okulary i sięgnął przez stół do jej dłoni.
– Jak się czujesz? – spytała, pozwalając mu się dotknąć.­ – Diego mówił, że jesteś chory. To znaczy byłeś.
Louis westchnął, zamykając oczy. Nie dostrzegła tego. Poczuł ból, wiedząc, że musi ją okłamać. Nienawidził kłamać. Jedyne co mógł zrobić, to spróbować nie powiedzieć całej prawdy.
– Musiałem odpocząć, ale starałem się pomagać Diego. Podobno don Alberto już więcej chodzi, czyli jest lepiej. Poza tym dziękuję, że pytasz – uśmiechnął się, a ona uścisnęła jego dłoń.
Poczuł ciepło rozlewające się w jego ciele. Dotyk Nan, sprawiał, że wszystkie troski i problemy odchodziły w zapomnienie. Wystarczyła jej obecność. Dla niego była lekarstwem. Karmił duszę krótkimi spotkaniami, wspomnieniami.
- Martwiłam się – przyznała, po czym serce chłopaka zabiło jeszcze szybciej. Nie zdawała sobie sprawy, jak wiele znaczą takie słowa. – Wiesz co? Rozmawiałam z tatą. Zastanawiałam się, co zrobić, abyś mógł u nas pracować. Ustaliliśmy, że zatrudnimy masażystę. Wybrałam ciebie.
– Mnie? – zmarszczył brwi zdziwiony. – To niedorzeczne. Nie jestem masażystą, nie mam żadnego wykształcenia.
– Wiem – czuł na sobie jej uważny wzrok. – Ale uważam, że mógłbyś to robić. Podobają mi się twoje dłonie. Mówiłam ci. Uważam, że mógłbyś to robić. Nie zrobiłbyś mi krzywdy. Wyglądasz na delikatnego człowieka.
– Chcesz powiedzieć, że zatrudniasz mnie w ciemno, bo mi ufasz? – spytał cicho, przesuwając palcami po jej nadgarstku.
Poczuł metal bransoletki. Dotknął zawieszki i stwierdził w myślach, że to gwiazdka.
– Tak. Przyjmiesz moją ofertę? – przygryzła dolną wargę, bo dotyk Louisa coraz bardziej jej się podobał.
Spojrzała za siebie, widząc, że Diego szedł w ich stronę, żeby przyjąć zamówienie.
– Przyjmuję. Jak to będzie wyglądać? – Louis przekrzywił głowę.
– Hej, tu się ukryłaś. – Do stolika podszedł Diego. – Co podać?
– Kawę. Czarną, bez cukru i kremówkę – poprosiła, nie spuszczając wzroku z Louisa.
Diego pośpiesznie zapisał to w notesiku i zwrócił się do przyjaciela. Zapytał czy niczego nie potrzebuje, i kiedy ten odmówił, odszedł.
­– Powiem ci, jeśli zdradzisz czemu masz okulary – Nan wróciła do tematu, zbyt ciekawa, żeby odpuścić.
Louis wziął głęboki oddech, przygryzając dolną wargę. Zastanawiał się, co mam jej powiedzieć. Nie będę kłamał – postanowił. – Na pewno nie okłamię Nanette.
– Mam problem ze wzrokiem – odparł niepewnie.
Nan poruszyła się na krześle zaniepokojona. Przyjrzała mu się ponownie. Na policzkach miał rumieńce, spowodowane ciepłem w pomieszczeniu. Wyglądał dobrze, czyli choroba minęła. Ale wzrok? Co mogło się stać?
– Więc teraz mów – ponaglił ją.
Nie chciał, żeby o coś pytała. Czuł się niezręcznie. Miał być niewidomym masażystą? Louis nie był jeszcze w stanie mówić o utracie wzroku. Cały miesiąc, może trochę więcej, siedział w domu i uczył się nowego życia. Odliczał kroki do łózka, do łazienki, do kuchni. Starał się zapamiętywać, co gdzie stoi. Często wpadał na krzesło lub na stół. Chodził poobijany, ale próbował dalej. Nie należał do ludzi, którzy tak łatwo się poddawali. Miał w sobie siłę, chociaż sytuacja bardzo go obciążyła.
Diego o wszystkim wiedział. Kiedy Louis z pomocą przechodniów, tamtego ranka, trafił do kawiarni, opowiedział wszystko przyjacielowi. Diego miał wyrzuty sumienia, a Lou błagał, aby nie winił się za coś, czego nikt nie zdołał przewidzieć. Czuł się z tym źle, lecz czasu nikt nie mógł cofnąć.
– Przychodziłbyś dwa razy w tygodniu. Kiedyś miałam wypadek. Jeździłam konno i spadłam. Trenowałam od pięciu lat. Nie dużo, ale miałam doświadczenie. Spadłam podczas treningu. Doznałam uraz stawu biodrowego, wciąż czuję ból pleców, więc masaże mi pomagają. Ojciec nie wtrącałby się w twoje kwalifikacje. Ufa mi – zapewniła Louisa.
Miał wrażenie, że zależy jej na tym. Dlaczego? Dlaczego chciała, by to był on? Ten człowiek, który nie miał najmniejszego pojęcia o pracy, jaką mu powierzała. Nan była dla niego zagadką, którą pragnął odgadnąć.
– Tym bardziej nie mogę robić czegoś na czym się nie znam. Nie chcę, aby coś ci się stało. Będę za to odpowiedzialny – odpowiedział, powoli zabierając rękę.
– Trochę poczytasz – rzuciła, na co uśmiechnął się drwiąco. – A resztę sam będziesz umiał. Nie chcę kolejnego doktorka, który to, żeby zarobić. Chcę kogoś, komu sprawi to przyjemność. I wiem, że z tobą tak będzie. Będziesz zarabiał, to oczywiste, ale dzięki tym spotkaniom będę mogła cię lepie poznać. Zależy mi na tym. Zaciekawiasz mnie sposobem bycia. Jesteś inny niż ci wszyscy ludzie owiani szarością. Wyróżniasz się z tłumu wszystkim, co robisz.
Louis siedział długo nic nie mówiąc. Nawet Diego zdążył przynieść zamówienie. Spojrzał zaniepokojony na przyjaciel, ale Nan odesłała go ręką. Lou doznał szoku i ciężko było to ukryć. To on od zawsze pragnął ją poznać. Była wyjątkowa, nieosiągalna, a oto teraz siedziała przed z nim  tą cudowną propozycją. Był jeden problem – Louis nie widział. Nie znał położenia jej domu i co chwila by coś na wpadał. Nie zdołałby ukryć wady, której wstydził się przed Nanette. W końcu ona była ideałem, jemu odebrano dar widzenia. Dziękował sobie w duchu, że pamiętał ją, choć czuł ból, bo teraz nie miał pojęcia jak była ubrana. Każdego dnia modlił się, aby nigdy nie zapomnieć anioła, który sprawił, że był szczęśliwy.
Bóg okazywał mu dobroć, wyrozumiałość. Nie obwiniał nikogo za stratę wzroku, ale cierpiał z tego powodu. W ciszy, w samotności, w swoim mieszkaniu. Siadywał przed pianinem, nie mogąc trafić w klawisze. Płakał, lecz nie ocierał łez. Pozwalał sobie na chwilę żalu. Potem unosił głowę i wiedział, że dane mu było żyć dalej. Odsuwał troski w głąb umysłu, brał głęboki oddech i ponownie układał dłonie na klawiaturze pianina. Wiecie co wtedy się działo? Powoli, z wyczuciem zaczynał grać. Wciąż nie zawsze mu wychodziło, ale stawał się coraz lepszy. Nie wiedział, jakie nuty wybrzmiewają, czuł jedynie dumę z prób, jakie podejmował.
Nan okazała mu wiarę. To był największy powód, dla którego chciał spróbować. Zawieść anioła? Jakiż to byłby grzech! Nie pozwoliłby na to. Siedzieli w ciszy, ona pozwalała mu pomyśleć. Nie pytała, czekała cierpliwie. Lou już wiedział, co podpowiadało mu serce. Tym razem nie szeptało cicho odpowiedzi. Louis dokładnie słyszał, co powinien zrobić.
– Zgodzę się, jeśli coś mi obiecasz – szepnął, poprawiając zsuwające się okulary.
– Co takiego? – upiła łyk kawy, słyszał jak odstawia filiżankę na spodek.
– Że będziesz mi wszystko opowiadała, nawet to, co znajduje się przede mną i nie zapytasz dlaczego. – Czekał na odmowę, spuszczając głowę.
Nie musiała mu ufać tak bardzo, aby nie pytać i cierpliwie pokazywać mu świat. Miała prawo mieć wątpliwości.

– Obiecuję. Poczekam, aż sam mi powiesz. Będę cię prowadzić swoimi słowami.

~~*~~Dodaję rozdział ponieważ skończyłam już 9. Mam nadzieję, że jesteście zadowoleni. Bardzo lubię to opowiadanie i wlewam w nie dużo uczuć. Pytanie czy będzie druga część 365 Days. Wciąż nie zamykam furtki do tego ff, ale nie mam pojęcia. Jeśli dostanę kopa w dupę i będę mieć ciekawy pomysł, to je pociągnę, ale na razie jest jak jest. Skupmy się na pianiście :).

sobota, 7 listopada 2015

06|| "Ciemność ogarniała jego umysł."


~Zamykam oczy, czuję, jak w twoich dłoniach tonie moja twarz
Przysięgasz miłość aż po śmierć, słyszę wspólne bicie naszych serc~
Szedł chodnikiem, uważając na kałuże. Po dwunastej było okropne oberwanie chmury i deszcz nie przestawał zalewać ulic Barcelony przez ponad godzinę. Jesień miała humorki, które szczerze okazywała. Poza tym zbierało się na to od wczoraj, było zbyt duszno jak na tę porę roku. Też czasem musi popadać. Louis uwielbiał powietrze nasiąknięte wilgocią, wszystko wtedy ładniej pachniało. Ale to nieważne. Po burzy wyszło słońce, poprawiając każdemu nastrój. A kiedy słońce zachodziło, Louis spotkał Nanette. Nie wierzył, że tak ogromne szczęście przypadło właśnie na niego. Przez krótki moment zastanawiał się, czy wzrok nie płata mu figli, a Nan nie jest jedynie złudzeniem, które rozpłynie się, gdy Lou mrugnie. Jednak nie, dobrze widział, ona tam była.
Piękna, jak anioł, klęczała przy jego książkach i zamierzała kupić wszystkie, a on nie był w stanie wydusić słowa. W gardle zaschło mu już dawno, a oddech dziwnie przyśpieszył. Podziwiał Nanette, bo nie wiedział, czy okazja może się powtórzyć. Nigdy wcześniej nie była tak blisko niego. Miał wrażenie, że może usłyszeć szaleńcze bicie jego serca. Chciał się uspokoić, lecz ręce wciąż mu drżały.
Rozmawiali zaledwie kilka minut, ale tyle wystarczyło mu, by móc odtwarzać każde zdanie od nowa. Rozkoszował się każdym słowem, które wypłynęło z jej ust. Zauważyła jego dłonie, nie widzieć czemu, a on nie uważał ich za coś specjalnego. Ręce mężczyzny, którymi pracował. Być może nie było po nim widać, ponieważ budowy był marnej, ale miał bardzo dużo siły. Często zaskakiwał tym don Alberto, który przyglądał się bacznie pracy chłopaka. To dla niego największy komplement jaki kiedykolwiek słyszał, na dodatek z ust uwielbianej kobiety.
Otumaniony euforią, uśmiechał się, czasem mijający ludzi. Nikt nie zwracał na niego specjalnej uwagi. Do mieszkania nie było daleko, bo zaledwie jeszcze sto metrów. Spacer mu się dłużył, ale Louisa nie obchodził czas. Gdzie miał się śpieszyć? W domu i tak nikt na niego nie czekał. Cieszył się pięknym wieczorem, oddychając pełną piersią. Los rozdał mu dobre karty i choć Louis nigdy nie narzekał, wiedział, że w końcu szczęście zacznie mu dopisywać. Zaczęło się od mieszkania, a teraz jego anioł zwrócił na niego uwagę. Nie mogło być lepiej.
Wszedł do domu, kładąc klucze na prowizoryczną szafkę. Odwiesił kurtkę na wieszak i przeciągnął się. Nie wiedział jak ma dziękować don Alberto za pomoc. Za światło, wodę, a nawet zamek w drzwiach. Pełen luksus. Louis obiecał sobie, że jak tylko będzie mógł, od razu się odwdzięczy. Teraz miał piękny dom i o lepszym nie marzył. Przez dwa tygodnie to miejsce zaczęło przypominać prawdziwe mieszkanie.
 Na drewnianej podłodze pojawił się dywanik, który pasował do starego wnętrza. Louis kupił go za euro na pchlim targu, naprawdę każdy chciałby się tego pozbyć. On jednak działał na przekór wszystkim zasadom. W kuchni zniszczone szafki zostały po dokręcane, a w nich została ustawiona zastawa. Oczywiście nie za duża, Lou mieszkał sam i jedynymi gośćmi jakich mógł się spodziewać – była rodzina Camacho, czyli don Alberto, dona Isabel i ich syn Diego. Raczej nie będą wpadać często, ponieważ mają swoje życie, ale czasem zdarzy się, że wpadną w odwiedziny. Louisowi udało się uzupełnić starą lodówkę. Diego wymienił w niej żarówkę, podłączył do prądu i naprawdę działała. W niej znajdowało się trochę warzyw, kilka jabłek i mięso w zamrażalniku. Chłopak po raz pierwszy prowadził dom, uczył się gotować i rozporządzać. I ta nauka samodzielności bardzo mu się podobała.
Wszedł do pomieszczenia, zapalając światło. Żarówka zabrzęczała i oświetliła kuchnię. Louis spojrzał na białe kafelki. Spędził pół dnia na kolanach, szorując podłogę z rdzy i brudu. Nie wstał, aż nie doczyścił do końca. Diego przysłał mu pakunek detergentów do sprzątania od Isabel. Młody mężczyzna nie odmówił, podziękował i skorzystał z pomocy. Wysprzątał całe mieszkanie z czego był dumny, gdy wieczorem z kubkiem ciepłej herbaty, siedział przy naprawionym pianinie. Odkrył, że jego dom to aż trzy pokoje. Mały salon, pokój z książkami i instrumentem oraz niewielka sypialnia. W niej nie posiadał łóżka, w zasadzie nie miał tam nic. Na drewnianej, zniszczonej podłodze ułożył kilka koców, śpiwór i wykosztował się na poduszkę. Nie miał tam światła, ponieważ nie posiadał wystarczająco żarówek, a i nie chciał podwyższać rachunków, które na razie zamierzał opłacać don Alberto. Louis będzie pracować i odda mu wszystko co do grosza. Wieczorami korzystał z latarki, aby przejść z salonu do sypialni. Światło miał jedynie w kuchni oraz w łazience. Tego pomieszczenia również nie oszczędził. Czyścił każdy kafelek podłogi, a także ściany. Całą niedzielę spędził szorując prysznic, umywalkę i toaletę. Na szczęście około szóstej rano zdążył na mszę, dlatego mógł poświęcić się zadaniom domowym.
W mieszkaniu było chłodno, więc nie otwierał okien i ciepło się ubierał. Ubrania, które dostał od Diego umieścił w szafie, stojącej w salonie. Jakimś cudem wypełniły one każdą półkę. Rzeczy były nieco za duże, ale nie narzekał. Dwa swetry, bluza i kurtka wystarczą mu na kilka lat. Były prawie jak nowe, ciepłe i z dobrego materiału. Dostał również kilka par spodni i koszulek. Otwierając worek, cieszył się jak małe dziecko, oglądające prezent na gwiazdkę. W życiu nie byłby w stanie zapewnić sobie tylu rzeczy i takiego mieszkania. Oczywiście, robił to nielegalnie. Nikt nie wiedział, że ktoś taki zamieszkuje to miejsce. Prócz don Alberto, który zgłosił to swojemu przyjacielowi. Jednakże ten nie posiadał danych Louisa, więc stary Camacho brał to na siebie. Niektórym trzeba pomagać, nie oczekując nic w zamian – mawiał.
Louis odebrał swoje rzeczy ze skrytki i książki, które się powtarzały sprzedał. Zarobił na tym dużo, kiedy Nanette dała nieco więcej niż powinna. Przecież nie prosił, nie pytał… Nawet nie chciał brać pieniędzy. Chciał tylko móc z nią porozmawiać, a to życzenie spełniło się bardzo nieoczekiwanie. Dzisiejszy dzień uważał za najszczęśliwszy w swoim życiu.
Z uśmiechem na ustach, umył ręce i nucąc Adele, której utwory słyszał nieraz w kawiarni, rozpoczął szykowanie kolacji. Krojenie pomidora sprawiało mu przyjemność. To było jego mieszkanie, jego miejsce na ziemi. Nie prosił o posiłek, sam go przygotowywał. Dokładnie, z precyzją ułożył plasterki sera na białym pieczywie, na wierzch umieścił pomidora i talerz postawił w salonie na stole. Poznał to mieszkanie na wylot, bo chodzenie po obcych miejscach sprawiało mu trudność. Zwłaszcza wieczorami, kiedy praktycznie nic nie widział. Nie potrzebował wiele czasu. Teraz mógł się poruszać z zamkniętymi oczami. Wrócił do kuchni, kiedy czajnik dał znać, że woda została zagotowana. Ostrożnie zalał herbatę w kubku i wrócił do pokoju. Jadł w ciszy, stukając palcami lewej ręki o stół. Miał ochotę śpiewać, tańczyć i krzyczeć z radości. Powstrzymał się, ale z ogromnym trudem.
Gdy skończył, umył naczynia i przeszedł do pokoju z pianinem. Było ciemno, ledwo co widział klawisze. Jeszcze nigdy nie grał, choć nuty znalazł w szafie. Chciałby spróbować. Nie wiedział tylko, czy coś z tego będzie. Rozpostarł palce i ułożył je na klawiaturze. Mrużył oczy, chociaż obraz i tak się rozmazywał. Męczyła go ogromna wada wzroku, a migreny nasilały się i były częstsze. Nie miał pieniędzy, a wizyta u lekarza nie wchodziła w grę. Musiał cierpieć, trudno. Niektórzy mieli gorzej niż on, umieli się z tym pogodzić i żyli. Louis też dawał radę, choć jedynym wsparciem jakie miał, to przyjaciele, a nie rodzina. Wiecie czego bał się, jeśli przestanie widzieć? Bał się, że nie zapamięta Nanette i już nigdy więcej jej nie ujrzy. Strach wzrastał, kiedy było gorzej ze wzrokiem, a potem sytuacja znów była opanowana.
Skupił się na ruchach palców. Pierwsze dźwięki wydobyły się z pianina, wprawiając Lou w jeszcze lepszy nastrój. Nie grał równo, ale uśmiechał się jak dziecko, kiwając głową na boki. Podobało mu się, a muzyka nie miała ładu i składu. Nikt go nie słuchał, wiec nie musiał się przejmować. Wiedział jedno. Chciał się nauczyć grać. Miał wrażenie, że odnalazł brakujący element w układance jego życia. To było właśnie pianino. Poruszał palcami, muskając czarnobiałe klawisze, tworząc nieznaną melodią, która powoli nabierała sensu. Jak? Nie miał pojęcia, ale wierzył w cuda. Może to był jego cud? Chciałby grać dla Nanette, a ona mogłaby go podziwiać.
~*~
W doskonałych humorach, mężczyźni z szalikami barwy klubu piłkarskiego, opuszczali bar, gdzie przesiedzieli dziewięćdziesiąt minut, kibicując drużynie. Każdemu udzielił się nastrój. FC Barcelona wygrała!
Diego szedł razem z Louisem. Obydwaj wcisnęli dłonie do kieszeni jeansowych kurtek i kierowali się w stronę mieszkania młodszego chłopaka. Dyskutowali na temat przebiegu meczu. Chociaż Louis niewiele widział na telewizorze, przeżywał grę tak samo, jak każdy inny.
– Słuchaj, rozglądałem się za pracą dla ciebie – podjął temat brunet, pocierając ręce, aby się nieco rozgrzać.
Było zimno, tym bardziej wieczorem. Oddychając, widzieli chmurkę chłodu.
– Za pracą? – Louis zmarszczył brwi, zainteresowany. – Wiesz, że nie przyjmą mnie ze względu na papiery oraz na wadę.
– Tak, wiem. Dlatego raczej szukałem informacji u osób zaprzyjaźnionych, którym mogę zaufać. Pracowałbyś na czarno, bez dokumentów. Jesteś obywatelem Anglii, nie masz mieszkania, oficjalnie oczywiście, i wykształcenia. Rozmawiałem z Nan, pytałem, czy nie potrzebuje kogoś do pomocy w domu. – Na imię Nan, Louis wyprostował się i przygryzł wargę.
– I co? – wydusił.
– Powiedziała, że porozmawia z ojcem. Nie mówiłem o kogo mi chodzi, zapytałem jedynie o pracę. Zobaczymy jak będzie – starszy wzruszył ramionami.
­– Dziękuję – odpowiedział jedynie i zamilkł.
Pracować w domu Nanette? Spełnienie marzeń. Mógłby zajmować się ogrodem. Ręce miał sprawne. Grabiłby liście, kosił trawę… Wyobraźnia zaczęła go ponosić. Ta wizja była bardzo odległa. Dlaczego miałaby przyjąć kogoś takiego jak on? Nie znała Louisa. Chociaż on marzył by być przy jej boku, rozmawiać z nią i spędzać czas, rozumiał, że mogłaby mieć obiekcje. Nieznany człowiek w jej domu? A co na to ojciec? Również mógł nie wyrazić zgody. Ach… To nic pewnego, nie chciał robić sobie nadziei.
Z zamyślenia wyrwał go dźwięk dzwonka telefonu. Przystanął, kiedy i Diego to zrobił. Szukał komórki po kieszeniach, aż w końcu odebrał. Louis nie przysłuchiwał się. Zresztą jego rozmowę zagłuszały krzyki kibiców, którzy wracali do domów oświetlonymi ulicami. Za chwilę Lou i Diego mieli skręcić w uliczkę do dzielnicy praktycznie nie zamieszkanej. To znaczy, tam gdzie mieszkał chłopak. Przyjaciel odprowadzał go z wiadomych przyczyn. Był wieczór, a Louis słabo widział. Oczywiście, jako tako znał drogę, lecz Diego był sumiennym człowiekiem, wolał mieć pewność, że Lou nic się nie stanie. Jednakże telefon od ojca bardzo go zmartwił. Skończył rozmowę i spojrzał w stronę szatyna, który kopał kamyk na chodniku.
– Tata złamał nogę – powiedział, na co Louis poderwał głowę. – Spadł z drabiny w domu. Nic oprócz tego się nie stało, ale muszę odebrać go ze szpitala razem z mamą. Mama nie umie prowadzić. Mam nadzieję, że po jednym piwie nikt mnie nie zatrzyma – westchnął, chowając komórkę do kieszeni.
– Przykro mi. Pozdrów go – poprosił Lou.
– Jasne. Pewnie od poniedziałku cała kawiarnia będzie na moich barkach, więc twoja pomoc będzie po prostu wielką ulgą.
– To oczywiste. Pojawię się z samego rana. A ty jedź już – ponaglił go, klepiąc po ramieniu.
– Dasz radę? – spytał Diego. Nie chciał go zostawiać. – Na pewno trafisz?
– Wczoraj trafiłem, dzisiaj też trafię. Dziękuję za troskę.
– To wyjątkowa sytuacja, przepraszam – czuł się winny. Kiwnął głową, pożegnał się i odszedł.
Louis westchnął, ruszając dalej. Don Alberto czasem był bardzo nierozważny. Było mu go szkoda. Robił wszystko na własną rękę, a teraz miał wypadek. Złamanie nogi to nie jest nic lekkiego. Będzie musiał dużo odpoczywać, mało chodzić i nie przemęczać się. Wszyscy wiedzieli, że nie wytrzyma w domu. Potrafił być bardzo uparty, gdy musiał się upewnić, co z jego biznesem. Ufał synowi, ale wolał sam wszystko kontrolować.
Będzie musiał im pomóc w kawiarni. Przynajmniej przy wyładowywaniu towaru, bo w obsłudze sobie nie poradzi. Chociaż kawę mógłby parzyć. Wszystko zależy od Diego i jego decyzji. Louis chętnie wykona każde zadanie, aby móc się odwdzięczyć za okazaną dobroć. Przyśpieszył kroku, chcąc znaleźć się już w domu. Tam na pewno było cieplej niż na zewnątrz. Drżał przez chłód, który owiewał jego ciało. Chciałby przybrać na masie, ale choć jadł, nie było efektów.
Skręcił w odpowiednią ulicę. Lampy… właściwie to nie było lamp. Nic prócz księżyca nie oświetlało drogi. Zwolnił, nie chcąc się o nic potknąć i naprawdę wytężał wzrok. Samochody ustawiły się na krawężnikach, ale tym razem dawały mu spokojnie przejść. Krzyki kibiców cichły. Każdy poszedł w inną stronę, chociaż miał wrażenie, że ktoś idzie za nim. Kroki słyszał coraz lepiej. Nie odwrócił się, bo nie miał odwagi. Nie wieczorem, nie kiedy słabo widział.
Przyspieszył. Naprawdę miał nadzieję, że ten ktoś da mu spokój, odpuści. W pewnym momencie mógł usłyszeć kroki jeszcze bliżej. Zacisnął szczękę i starał się uspokoić bicie serca. Ciągle niepokój czaił się gdzieś w tyle jego głowy, wydając się być głośniejszym niż jego własne myśli. Poczuł oddech na karku. Jego oczy rozszerzyły się w panice, ogarniającej całe jego ciało. Nagle poczuł silne uderzenie, prosto w głowę. Później nie czuł już niczego.
Louis opierał się plecami o ścianę starego, zniszczonego budynku. Przebudzał się z nieprzytomności i snu. Wczoraj został przeniesiony ulicę dalej, gdzie nikt nie chodził. Chcieli go okraść, lecz nie mieli z czego. Lou nic przy sobie nie miał, prócz kluczy do domu. To by im się nie przydało. Zostawili go, nie kłopocząc się, czy otworzy oczy i czy nie.
Szatyn powoli pokręcił głową i zacisnął powieki. Bolał go kark, czuł pulsujący ból w skroniach. Nie miał siły się podnieść, ani otworzyć oczu. Siedział, starając się nie ruszać. Było mi zimno, czuł, że skostniał niesamowicie. W końcu spędził całą noc, chłodną noc, na dworze. Na chodniku. Oddychał spokojnie i przypominał sobie, co się stało. Ktoś go napadł, uderzył… Dlaczego? Przecież nigdy nie zrobił nikomu nic złego. Za coś spotkała go kara, nie miał pojęcia jaki był powód. Louis wziął głęboki oddech i odważył się otworzyć oczy. Miał wrażenie, że to robi. Dlaczego wszędzie było ciemno? Zamrugał kilkakrotnie, ale nic się nie zmieniło. Widział nicość, pustkę, ciemność. Wpadł w panikę, dobrze wiedząc, co się stało. To nie była chwilowa utrata wzroku. Zaczął poruszać rękoma, próbując wstać. Podniósł się i oparł o ścianę za sobą. Serce biło mu jak oszalałe, a nogi drżały. Nie kontrolował oddechu, ani łez. Był przerażony, bo nie spodziewał się tego tak szybko. Kto byłby gotowy utracić wzrok na ulicy, pobity? Louis nie wiedział, gdzie się znajduje. Nie słyszał samochodów i głosów przechodniów.
To nie był sen, prawda? To nie był jeden z koszmarów, który wracał jak bumerang. To była rzeczywistość, której nikt nie mógł zmienić i cofnąć. Nigdy wcześniej ten chłopak nie był tak przestraszony i smutny. Nie wiedział co się dzieje dookoła. Przecierał oczy rękoma raz za razem, lecz i to nie przynosiło efektu. Ciemność ogarniała jego umysł.

 A więc przyszedł moment, kiedy Louis traci wzrok. Obecnie mam napisane 9 rozdziałów. Nie całych. Jeśli dokończę 9, wstawię 7. Proszę, komentujcie i motywujcie. Zapraszam tutaj https://spectre-fanfiction.blogspot.com/

czwartek, 29 października 2015

05|| "Jego oczy przepełnione były szczerością i dziwnym podziwem"

Kobieta nie powinna być gorsza od anioła, mężczyzna zaś tylko trochę lepszy od diabła.
Szum wody, kaskadą spływającej z wodospadu, śpiewa ptaków i szelest liści, rozchodził się po beżowym pomieszczeniu. Relaksacyjna muzyka koiła nerwy, uspokajała i wyciszała. Przyjemne dźwięki dochodziły do uszu Nanette, która leżała na wygodnym, automatycznym fotelu, rytmicznie masowana.
Od razu po śniadaniu udała się do SPA, tak samo jak co miesiąc umawiała się w pierwszą sobotę. Dbała o siebie i tego nie ukrywała. Nie była lepsza od innych, po prostu miała możliwości i z nich korzystała. Wciąż była jedynie człowiekiem. Najbardziej lubiła masaże, gdzie odprężała się w zupełności i mogła spokojnie pomyśleć. Chociaż nie wybrzydzała, kiedy młoda kosmetyczka pielęgnowała jej dłonie i paznokcie. Czuła się zdecydowanie lepiej. Wszystkie zabiegi trwały trzy godziny, a Nan była całkowicie odprężona. Po długiej solnej kąpieli, Nanette udała się do szatni. Miała jeszcze trochę czasu, a później umówiła się ze znajomymi w kawiarni. Na uczelni utrzymywała dobre kontakty z innymi studentami, nie chcąc być samotna. Czasem dobrze było wyrwać się ze szpon codzienności i monotonni wraz z towarzystwem. Nan była lubiana, jej śmiech był zaraźliwy, tak samo jak, pogodny styl bycia. Przy tej radosnej dziewczynie każdy się rozluźniał.
Ale jak to w bajkach bywa, znalazły się też te zazdrosne i zawistne koleżanki. Miała powodzenie u chłopaków, nie dało się ukryć, za to, jakby w ogóle ich nie zauważała. Nie zwracała uwagi na ich zaloty – to tylko pozory – myślały. Nie wiedziały, jak bardzo się myliły. Nie miały pojęcia, że Nan zostawia im wolną drogę do chłopaków. Tylko ci nie za bardzo byli zainteresowani, ale to już inna sprawa. Panna Elvador była spostrzegawczą osobą, umiała poznać zamiary i nastawienie drugiego człowieka w niedługim czasie znajomości. Dlatego tak łatwo wybierała osoby, z którymi miała ochotę spędzać czas i nawzajem, Nie potrzebowała nieszczerych, zakłamanych ludzi. Świat i tak był oszustem i otaczał każdego dookoła. Chciała prawdziwej przyjaźni, prawdziwej miłości, ale na to nadejdzie czas. Była młoda, a przed nią całe życie, którego nie zamierzała zmarnować. Kiedyś ktoś mądrze powiedział, że życie to gra, wyścig i z góry jesteśmy przegranymi. Bierzemy udział w tej rywalizacji, nie mając innego wyboru. To od nas zależy jak zagramy i jak przegramy. Szczęśliwie, czy nie?
Podsumowując życie Nanette, była szczęśliwa, lecz nieco samotna. Nie chciała stawać na drodze przeznaczeniu. Ono gdzieś czekało. Jak napisał Zafon, którego uwielbiała „Przeznacze­nie zaz­wyczaj cze­ka tuż za ro­giem. Jak­by było kie­szon­kowcem, dziwką al­bo sprzedawcą losów na lo­terię: to je­go naj­częstsze wciele­nia. Do drzwi nasze­go do­mu nig­dy nie za­puka. Trze­ba za nim ruszyć.”
***
Szła rynkiem miasta, mijając ludzi, którzy wracali do domu, zmęczeni po długim dniu w pracy. Słońce chowało się za zabytkowymi, katalońskimi budynkami, żegnając się ostatnimi promykami. Delikatny wiatr kołysał namiotami straganów, które stały w kręgu na placu Santa Catelina. Czerwono białe, granatowo czarne paski zlewały się w jedność. Sklepikarze powinni kończyć już pracę, ale dobrze wiedzieli, że ludzie dopiero powracają do domu. Przy okazji robili zakupy, wpychając do wiklinowych koszyków świeże owoce, czy warzywa. Na ogromnych skrzyniach piętrzyły się jabłka, które wołały Nanette do siebie. Poprawiając torebkę na przed ramieniu, ruszyła w stronę jednego ze straganów. Chyba nie umiała sobie odmówić. Nie robiła zakupów, bo o to dbała kucharka, ale zawsze mogła kupić coś dla siebie.
– Dzień dobry, panienko – mężczyzna z czarnym wąsem w białym fartuchu uśmiechnął się i założył pomarańczowy bezrękawnik. – Nasze jabłka są najsłodsze. Sprowadzone z Polski.
– Właśnie o nich myślałam – posłała mu uśmiech, wyjmując z torebki portfel. – Poproszę kilogram.
– Już, panienko – sklepikarz zważył kilka jabłek i włożył je do podwójnej siatki, aby się nie urwała, gdy Nan będzie szła. Wyznaczył cenę, a dziewczyna podała mu banknot, nie prosząc o resztę.
Mężczyzna uśmiechnął się i dołożył do jabłek kiść bananów. Wyglądały na dojrzałe i naprawdę dobre.
– Miłego dnia – powiedział, wręczając Nanette siatkę.
– Bardzo dziękuję – kiwnęła głową ze śmiechem. – Nie musiał pan.
– Proszę powiedzieć, czy były w porządku, gdy będzie pani jutro przechodzić.
– Oczywiście – obiecała i ruszyła dalej.
Po spotkaniu ze znajomymi, miała bardzo dobry humor. Siedzieli w kawiarni, dyskutując nad polityką, muzyką i językami. Nie obyło się bez złośliwych uwag i komentarzy. Było dużo śmiechu, a to Nan uwielbiała najbardziej. Czuła się rozluźniona w dobrym towarzystwie. Nadawali na tych samych falach, rozumieli bez słów.
Imprezy? Chodzili, bawili się, szaleli. To był wieku, w którym człowiek chciał zabawy. Pragnął rozrywek i braku zobowiązań. Niektórzy pili, by się odciąć od problemów, niektórzy pili, by się śmiać. Nanette nie należała do żadnej grupy pijących. Kosztowała tylko win i szampana. Inne alkohole nie wchodziły w grę, tylko dlatego, że nie przypadły jej do gustu. Znajomi namawiali jedynie na początku, później przestali. Chodziła z nimi do klubów, by móc się wyszaleć i szybko stwierdziła, że alkohol wcale nie był potrzebny do zabawy. Bez niego było również dobrze. Przynajmniej była świadoma każdego czynu, o wszystkim pamiętała, a rano nie budziła się z bólem głowy. Dzięki temu jej ojciec zawsze miał do niej zaufanie. I choć była dorosła, martwił się, ale gdy oznajmiała, że wychodzi na imprezę, wiedział, że wróci bezpieczna. Jeden telefon, a kierowca przyjeżdżał po nią i zabierał do domu. Nie chciała chodzić sama nocą przez miasto.
Zbliżyła się już osiemnasta, gdy zerknęła na zegarek. Ojciec czekał z kolacją, na pewno chciał, aby już wróciła. A Nanette wciąż kręciła się po rynku. Przecież znała drogę do domu. Chciała iść, ale wciąż pozostawała tutaj.
Rozejrzała się dookoła. Dzieci biegały wokół fontanny, proszone przez rodziców o uważanie. Ubrane w płaszcze kobiety szły do metra lub tramwaju. Mężczyźni z teczkami pod śpieszyli do domów. Chociaż nie wszyscy. Wzrok Nan przykuwał chłopak, siedzący na drewnianej skrzynce przy fontannie. Przed nim leżała szara kalimata i wydawało się, że na niej ma rozłożone książki. Dziewczyna musiała podejść bliżej, aby zorientować się, co dokładnie prezentuje. Dystans szybko się zmniejszył, a ona dostrzegła tego samego chłopaka, który wczoraj wręczył jej trzy róże. Siedział pochylony nad swoim dorobkiem. Nie myliła się, to było kilka egzemplarzy książek. Starych, lecz rozpoznała kilka dobrych autorów. Żadnej z tych lektur nie czytała.
Z powrotem zerknęła na sprzedawcę. Chłopak mógł być trochę od niej starszy. Miał na sobie jeansy i granatową bluzę, trochę za dużą. Podwinął rękawy, a ręce splótł ze sobą i uporczywie wpatrywał się w chodnik. Między jego stopami leżała książką, którą czytał. Dopiero teraz to zauważyła i możliwe, że dlatego nie zwrócił na nią uwagi.
Powoli ukucnęła, opierając siatkę z zakupami na bruku tuż obok swojej torebki.
– Przepraszam – odezwała się.
Chłopak uniósł głowę i zamarł. Tak jakby Nanette była duchem lub zjawą. Wpatrywał się w nią szeroko otwartymi oczami. Dziewczyna zauważyła, że są niebieskie z plamkami szarości. Był przystojnym człowiekiem, z lekkim zarostem. Brązowe włosy przypominały artystyczny nieład.
– Tak? – zapytał, zwilżając językiem dolną wargę.
Nan miała wrażenie, że był zdenerwowany. Ręce mu drżały, a oddech był szybki. Zauważyła to, bo była blisko. Dzieliło ich kilkanaście centymetrów.  
– Dziękuję za róże – powiedziała, posyłając mu delikatny, czuły uśmiech. – Sprzedajesz te książki? – zerknęła na egzemplarze.
– Tak… to znaczy – odkaszlnął, pocierając ręką policzek – tak, sprzedaję. Mam ich podwójne wersje. Nie są mi potrzebne, a chętnie znajdą innych właścicieli. Jest pani zainteresowana? – zapytał uprzejmie.
– Duma i uprzedzenie – wskazała na jedną z książek. – Wiesz, że nie czytałam? Tak, jestem zainteresowana. Kupię wszystkie – powiedziała, wyjmując swój portfel. Zerknęła na karton na którym widniało koślawe „4 EURO”. Szybko odliczyła dwadzieścia euro, dodała jeszcze dziesięć i dosłownie wepchnęła chłopakowi w rękę banknoty.
Patrzył na nią zaskoczony, zaciskając palce na pieniądzach. Spojrzał na dłoń, a potem na dziewczynę. Ta wciąż się uśmiechając, chowała książki do torebki. Do domu nie miała daleko, z czego bardzo się cieszyła, bo miała trochę do zaniesienia.
– Nie musi pani płacić – wydusił z siebie, gdy zasuwała suwak torebki. – Naprawdę, proszę – wyciągnął rękę z pieniędzmi.
Dotknęła jego dłoni i uśmiechnęła się.
­ – Kupuję, więc płacę. Róże dałeś mi za darmo. Raz ci się udało – zażartowała, podnosząc się. – Masz bardzo długie palce. Myślę, że takimi dłońmi dobrze wykonywałbyś masaże.
– Co? – chłopak stanął na równe nogi, mało rozumiejąc.
Nanette roześmiała się, zakrywając ręką usta. Wyglądał na bardzo zdezorientowanego, co ją bawiło, ale w dobrym tego słowa znaczeniu.
– Mógłbyś być masażystą.
– Masażystą? – zmrużył oczy, a potem lekko się uśmiechnął. – Tylko i wyłącznie, jeśli mógłbym dawać tę przyjemność pani.
– Och… - otworzyła szeroko usta, ale szybko się opamiętała. Na jej blade policzki wkradł się szkarłatny kolor. Nanette była zawstydzona po raz pierwszy od jakiegoś czasu. ­– Dziękuję. To miłe. Jestem Nanette – wyciągnęła rękę przed siebie.
– Louis – szepnął i ucałował jej dłoń.
Wręcz musnął ustami, a ją przeszedł przyjemny dreszcz.
– Lubię eksperymentować – stwierdziła, przyglądając mu się.
Widziała w nim dobrą osobę, która pogubiła się w życiu. Potrzebował pomocy. Może tego nie okazywał, bo wydawał się szczęśliwy, ale ktoś musiał być dla niego życzliwy.
– W jakim sensie? – przekrzywił głowę.
– Nieważne – machnęła ręką. – Czy nie widziałam cię gdzieś wcześniej? Przed różami. Moja pamięć mnie zawodzi mimo młodego wieku – zaśmiała się.
– W kawiarni – przyznał szczerze. – Codziennie widuję cię w kawiarni. Siedzę przy stoliku przy oknie. Nigdy mnie nie zauważałaś.
Nan zmrużyła oczy, próbując sobie coś takiego przypomnieć. Faktycznie nigdy nie rozglądała się po lokalu. Zawsze czekało ją miejsce przy kontuarze, gdzie ucinała sobie pogawędkę z Diego. Nie pamiętała tego chłopaka, ale widziała, że nie kłamał. Jego oczy przepełnione były szczerością i dziwnym podziwem. Dlaczego? Nie zna mnie – pomyślała zdumiona.
Ale on ją znał.

Bardziej niż myślała.