Muzyka skrzypiec rozchodziła się,
karmiąc spokojne dusze osób zgromadzonych w ogromnej sali koncertowej. Siedzieli
jak zahipnotyzowani, ubrani w najlepsze stroje, by dobrze prezentować się tego
wieczoru. Bycie tutaj to poniekąd prestiż. Znani w całej Europie muzycy,
występowali na barcelońskiej scenie za kosztowne bilety, lecz warte wydarzenia.
Wszystkie fotele obite w czerwony materiał były zajęte. Nic dziwnego, bo o
zakup biletu sympatycy walczyli do ostatniej chwili.
Nanette zawsze uważała, że dobrze
mieć znajomości. Była otwartą osobą i z łatwością zdobywała kontakty,
możliwości. Tak właśnie poznała Paula. Był bratem Antonio, kolegi z zajęć.
Pracował w kasie biletowej filharmonii od dwóch lat. Nie miał problemu z
odłożeniem wejściówek dla Nan. Przychodziła na dane wydarzenie, oddawała
pieniądze, a później w ramach podziękowania zabierała Paula na kawę. Był
kolejnym mężczyzną, który doceniał piękne i inteligentne kobiety. Niestety,
pozostawało mu jedynie wzdychać do Nanette, nie mając u niej żadnych szans.
Teraz to ona wybierała. I wybrała Louisa.
Spojrzała na niego. Okulary trzymał
na kolorach, a oczy były szeroko otwarte. Nie wyróżniał się wśród innych osób.
Miał na sobie garnitur, z pewnością po Diego, ponieważ rękawy marynarki były
nieco za długie. O dziwo gdy przyjechała z Josephem po Louisa, czkał gotowy z
idealnie zapiętą koszulą. Była z niego dumna, naprawdę dobrze sobie radził.
Nawet jeśli było mu trudno, starał się tego nie pokazywać. Z każdym dniem
starał się doceniać to, co miał. Wczoraj do ciebie nie należy. Jutro niepewne...
Tylko dziś jest twoje – mawiał Jan Paweł II, a Nan zapamiętała jego słowa,
które teraz miały duże znaczenie. Powoli wyciągnęła rękę i ścisnęła dłoń
chłopaka. Louis pochylił głowę i zamknął oczy, a swoje palce splótł z palcami
Nan. Znów poczuł tę cholerną pewność, że nie jest sam. Że druga osoba daje mu
ogromne wsparcie. Bliskość kobiety takiej, jak Nanette napawała go szczerym
szczęściem.
– Muzyka – szepnął. – Muzyka jest
wszędzie. Zacząłem to doceniać. Możemy ją usłyszeć, idąc parkiem. Możemy
usłyszeć ją, gdy promyki słońca wpadają do pokoju. Muzyka nas otacza. Jest w
wietrze i w świetle. Wystarczy posłuchać.
– Chodź – powiedziała i podniosła
się.
Nie było jeszcze przerwy, lecz nie
zamierzała czekać. Prowadząc Louisa do wyjścia, wiedziała, że chcę to wszystko
usłyszeć. Na zewnątrz, trzymając za rękę chłopaka, który wszystko jej
uzmysłowił. Nie zauważała wcześniej istotnych szczegółów, nie otwierała oczy,
gdy było potrzeba. Umiała pomóc, lecz drobne sprawy były dla niej obce. Kto
zawracałby sobie głowę wiatrem poruszającym dzwonki zwisające przy drzwiach?
Kto zapamiętywałby jak zbudowane są zabytkowe domy na rynku? Kto umiałby
zatrzymać się tylko po to, aby posłuchać gwaru rozmów tłumu, który śpieszył się
gdzieś? Odpowiedź była bardzo prosta. Wyjątkowa osoba nauczona cieszyć się z
najmniejszych rzeczy.
– Dlaczego wychodzimy? – Louis
nasunął na nos okulary.
– Bo chcę to usłyszeć –
powiedziała, zabierając ich okrycia od szatniarza.
Pomogła założyć chłopakowi kurtkę i
sama zapięła płaszcz. Za plecami Lou ujrzała kobietę w czarnej sukni.
Wpatrywała się w lustro, jak zaczarowana. Nan zmrużyła oczy i na jej twarzy
ujrzała smutek. Miała dziwne wrażenie, jakby widziała już tę kobietę. Może na
ulicy? Może na uczelni albo w kawiarni? Nie pamiętała, ale osoba stojąca po
przeciwległej stronie wydawała się zjawą. Długie brązowe włosy oraz biała cera
– mogłaby być duchem. W tym samym momencie, gdy Nanette chciała się odwrócić,
spojrzenia obu kobiet skrzyżowały się w lustrze.
– Idziemy? – spytał Lou, gdy minuta
za minutą płynęły, a dziewczyna nie dawała znaku życia.
– Tak, już – ocknęła się i wzięła
go za rękę.
Opuścili filharmonię, w której
wciąż trwał piękny koncert. Nanette miała nadzieję, że chłopak nie będzie miał
jej za złe wcześniejszego wyjścia. Chociaż nie umiała sobie wyobrazić Louisa,
który byłby zdenerwowany lub obrażony. Byłoby to nienaturalne. Zerknęła na
niego, lecz mogła odczytać jedynie zaciekawienie. Żadnych negatywnych emocji.
Powoli sprowadziła go po schodach i stanęli przy krawężniku, gdzie wzdłuż
zostały zaparkowane luksusowe samochody. W tym mercedes, w którym czekał
Joseph. Nan na razie nie zamierzała wracać do domu. Kierowca wiedział, że
koncert miał trwać dwie godziny, więc mieli jeszcze trochę czasu. Światło
ulicznych lamp padało na ich dwójkę i oświetlało drogę do parku. Wolnym krokiem
Nan prowadziła szatyna do parku, gdzie nie było wielu ludzi. Kilka par i może
samotnych staruszków spacerowało alejkami. Żadnych głośnych rozmów, krzyków,
całego zamieszania, które panuje w dzień.
– Nie jesteś zły za to? – spytała,
siadając z Louisem na niewielkiej ławce.
– Za wyjście? Nie. Było bardzo
dobrze, podobało mi się, ale słuchanie muzyki nie musi być tylko w
pomieszczeniu. Zawsze chciałem odwiedzić filharmonię i to się spełniło. Nie
jestem zły, jestem wdzięczny. Dziękuję, że mnie zabrałaś – uśmiechnął się do
niej.
– Lubię spędzać z tobą czas,
przecież wiesz – musnęła ustami jego policzek, pozostawiając czerwony ślad
szminki. Delikatnie otarła skórę palcami.
– Słuchaj, Nan – szepnął i
przygarnął dziewczynę do siebie, otulając ramieniem. – Słuchaj uważnie.
Szatynka przymknęła oczy i oparła
głowę o bark Louisa. Oddychała spokojnie, wsłuchując się w szum drzew, stukot
obcasów i ciche rozmowy. Wczuwała się w to wszystko z delikatnym uśmiechem na
ustach.
Louis siedział bez ruchu, obejmując
dziewczynę i w tym momencie, cholernie żałował, że nie może zobaczyć, jak
wygląda. Uśmiecha się? Jest rozmarzona? Słyszy? Mógł ją o to zapytać, ale
przerwałby doskonałą ciszę. Teraz, gdy nie widział, zmysł słuchu wyostrzył się
i docierało do Louisa jeszcze więcej niż wcześniej. Pomagało mu to też w
poruszaniu się. Przyzwyczaił się, lecz wciąż było mu trudno. Wpadał na meble,
ściany i częściej śmiał się z tego. Na ulicy radził sobie z pomocą białej
laski. Starał się jednak nie wychodzić sam, nie był jeszcze pewien swoich
możliwości i orientacji w terenie.
– Nan… – zaczął, przeczesując
palcami włosy, które opadły mu na czoło.
– Tak? – Otworzyła oczy i
wyprostowała się.
– Pomyślałem, że teraz ja cię
gdzieś zabiorę. Wszystko załatwię i pójdziemy na taką prawdziwą kolację –
wyrzucił z siebie, wiedząc, że za chwilę może poczuć niepewność i nie zapyta.
– Zapraszasz mnie na randkę? –
spojrzała na niego z uśmiechem.
– Tak? – Bardziej zapytał, niż
potwierdził, na co się roześmiała.
Na policzkach szatyna pojawiły się
rumieńce, nie tylko spowodowane temperaturą. Nanette ucałowała zaróżowione
miejsce.
– Jeszcze ten drugi. – Lou obrócił
głowę i dostał kolejnego całusa. – Tak może być.
– Więc idziemy na randkę. Kiedy? –
spytała, poprawiając szalik.
Louis zamyślił się, przesuwając
palcami po dłoni dziewczyny. Jutro byli umówienie na kolejną sesję z książkami.
Wszystko powinno iść własnym tempem, więc pomyślał o sobocie. To był świetny
pomysł. Zdąży wszystko zaplanować i pewnie poprosi o pomoc Diego. Sam był
trochę bezużyteczny.
– Jutro jest środa i jutro znów cię
zobaczę – szepnął. – Ale spróbuję wytrzymać do soboty. Niech to będzie sobota.
Nanette uśmiechnęła się do siebie,
czując ciepło w okolicach serca. Słowa Louisa były miłe, nie zdawał sobie
sprawy, że z nią flirtuje. Podobało jej się to. Ona również nie mogła się
doczekać, kiedy go zobaczy, gdy samotnie zasypiała w łóżku.
– Idealnie. Powiesz mi, co
planujesz?
– Planuję kolację u mnie w domu.
– To jest dobry pomysł – kiwnęła
głową i podniosła się. – Chodźmy, Lou. Jest zbyt zimno, by tu siedzieć. Nie
zamierzam przynosić ci leków.
– Nie? – uśmiechnął się, wstając. –
Liczyłem na pomoc medyczną dwadzieścia cztery godziny na dobę. Wtedy w ogóle
bym cię z domu nie wypuścił. To bardzo dobry plan.
– Louis! – szturchnęła go, na co
się roześmiał i objął ją ramieniem.
– Prowadź, Nan. Ufam ci.
Uwaga! Zajrzyjcie do zakładki bohaterowie i kliknijcie w odpowiednie miejsce. Czeka na was niespodzianka :). http://uliczkami-barcelony.blogspot.com/p/pianista-jego-muza.html