Najlepszym przyjacielem jest ten, kto nie pytając o powód smutku, potrafi sprawić, że znów wraca radość.
Deszcz uderzał rytmicznie o szyby i
chodniki. Padał od godziny, wprawiając wszystkich w ponury nastrój.
Poniedziałek nie zaczynał się dobrze. Było bardzo chłodno i mało kto miał
ochotę wyjść z łóżka. Niestety czekała szkoła, praca i inne obowiązki. Jesień
coraz bardziej dawała się we znaki, a zima zbliżała się dużymi krokami. W
szafach znajdowało się więcej ciepłych ubrań. Już niedługo ruszą przygotowania
do świąt, dekoracje pojawią się w witrynach sklepów i kawiarni.
Nanette wysiadła z samochodu,
stając pod czerwonym parasolem, który rozłożył i przytrzymał Joseph – lokaj i
kierowca w jednym. Uśmiechnęła się do niego wdzięczna i przejęła osłonę.
Szybkim krokiem weszła do kawiarni. Poczuła przyjemnie ciepło. Złożyła parasol,
który odłożyła do specjalnego stojaka, jednocześnie zaciągając się zapachem
kawy i ciastek. Uwielbiała to miejsce, dlatego codziennie przychodziła do niego
nieodmiennie. Zsunęła z dłoni rękawiczki, ruszając w stronę lady. Posłała Diego
promienny uśmiech. Nan rzadko kiedy miała zły humor – nawet w taką pogodę.
– Cześć – przywitała się z nim,
siadając na wysokim krześle.
– Cześć – mruknął, zajęty
zalewaniem kawy. – Poczekaj. Zaniosę kawę i zaraz cię obsłużę.
– Jasne – kiwnęła głową.
Diego wziął tacę, mrugnął do Nan i
odszedł do odpowiedniego stolika. Dziewczyna podkradła ciastko z talerzyka za
barem. Kelner dobrze o tym wiedział, zresztą przeważnie sam ją częstował. Nigdy
niczego jej nie żałował.
Rozejrzała się po sali, otrzepując
okruszki z płaszcza. Jej wzrok zatrzymał się na Louisie. Zaskoczona otworzyła
szerzej oczy. Nie widziała go ponad miesiąc. Był już listopad, a przez tyle
dni, kiedy tu przychodziła, nie zauważyła chłopaka na jego stałym miejscu. Nie
bywał też na rynku, ani nie sprzedawał róż. Zapytała Diego, czy wie co się
dzieje – z czystej ciekawości. No dobrze, może trochę się martwiła. Przyjaciel
wyjaśnił, że Louis choruje. Nie podejrzewała, że skłamał. Nigdy nie dawał jej
do tego powodów. Ufała mu. Tym razem Diego był między młotem a kowadłem, dwójką
przyjaciół.
Najwidoczniej Louis czuł się już
lepiej, ponieważ siedział tu i jadł ciasto. Nie wydawał się chory, blady. Miał
na sobie czarną koszulę. Nanette najbardziej zaskoczył fakt, że chłopak ma na
oczach okulary przeciwsłoneczne. Nie było pogody, poza tym znajdował się w
pomieszczeniu.
Zaciekawiona rozpięła płaszczyk i
podeszła do Louisa. Wiedziała, że wypadało się przywitać. Wydawał się być
zamyślony, bo nie zwrócił na nią uwagi.
– Cześć, Louis. Mogę się dosiąść? –
spytała.
Szatyn wyprostował się, słysząc
delikatny i anielski głos. Odłożył widelczyk na talerz.
– Nanette? – upewnił się.
Jakże dobrze wiedział, że to ona.
– Tak – uśmiechnęła się, ale tego
uśmiechu nie mógł zobaczyć.
– Proszę, siadaj. To dla mnie
zaszczyt – powiedział ożywiony.
Dziewczyna zaśmiała się, odsuwając
krzesło. Usiadła przy stole, kładąc torebkę na kolanach. Przeczesała palcami
włosy i przypatrzyła się Louisowi. Poprawił okulary i sięgnął przez stół do jej
dłoni.
– Jak się czujesz? – spytała,
pozwalając mu się dotknąć. – Diego mówił, że jesteś chory. To znaczy byłeś.
Louis westchnął, zamykając oczy.
Nie dostrzegła tego. Poczuł ból, wiedząc, że musi ją okłamać. Nienawidził
kłamać. Jedyne co mógł zrobić, to spróbować nie powiedzieć całej prawdy.
– Musiałem odpocząć, ale starałem
się pomagać Diego. Podobno don Alberto już więcej chodzi, czyli jest lepiej.
Poza tym dziękuję, że pytasz – uśmiechnął się, a ona uścisnęła jego dłoń.
Poczuł ciepło rozlewające się w
jego ciele. Dotyk Nan, sprawiał, że wszystkie troski i problemy odchodziły w
zapomnienie. Wystarczyła jej obecność. Dla niego była lekarstwem. Karmił duszę
krótkimi spotkaniami, wspomnieniami.
- Martwiłam się – przyznała, po
czym serce chłopaka zabiło jeszcze szybciej. Nie zdawała sobie sprawy, jak
wiele znaczą takie słowa. – Wiesz co? Rozmawiałam z tatą. Zastanawiałam się, co
zrobić, abyś mógł u nas pracować. Ustaliliśmy, że zatrudnimy masażystę.
Wybrałam ciebie.
– Mnie? – zmarszczył brwi
zdziwiony. – To niedorzeczne. Nie jestem masażystą, nie mam żadnego
wykształcenia.
– Wiem – czuł na sobie jej uważny
wzrok. – Ale uważam, że mógłbyś to robić. Podobają mi się twoje dłonie. Mówiłam
ci. Uważam, że mógłbyś to robić. Nie zrobiłbyś mi krzywdy. Wyglądasz na
delikatnego człowieka.
– Chcesz powiedzieć, że zatrudniasz
mnie w ciemno, bo mi ufasz? – spytał cicho, przesuwając palcami po jej
nadgarstku.
Poczuł metal bransoletki. Dotknął
zawieszki i stwierdził w myślach, że to gwiazdka.
– Tak. Przyjmiesz moją ofertę? –
przygryzła dolną wargę, bo dotyk Louisa coraz bardziej jej się podobał.
Spojrzała za siebie, widząc, że
Diego szedł w ich stronę, żeby przyjąć zamówienie.
– Przyjmuję. Jak to będzie
wyglądać? – Louis przekrzywił głowę.
– Hej, tu się ukryłaś. – Do stolika
podszedł Diego. – Co podać?
– Kawę. Czarną, bez cukru i
kremówkę – poprosiła, nie spuszczając wzroku z Louisa.
Diego pośpiesznie zapisał to w
notesiku i zwrócił się do przyjaciela. Zapytał czy niczego nie potrzebuje, i
kiedy ten odmówił, odszedł.
– Powiem ci, jeśli zdradzisz czemu
masz okulary – Nan wróciła do tematu, zbyt ciekawa, żeby odpuścić.
Louis wziął głęboki oddech,
przygryzając dolną wargę. Zastanawiał się, co mam jej powiedzieć. Nie będę
kłamał – postanowił. – Na pewno nie okłamię Nanette.
– Mam problem ze wzrokiem – odparł
niepewnie.
Nan poruszyła się na krześle
zaniepokojona. Przyjrzała mu się ponownie. Na policzkach miał rumieńce,
spowodowane ciepłem w pomieszczeniu. Wyglądał dobrze, czyli choroba minęła. Ale
wzrok? Co mogło się stać?
– Więc teraz mów – ponaglił ją.
Nie chciał, żeby o coś pytała. Czuł
się niezręcznie. Miał być niewidomym masażystą? Louis nie był jeszcze w stanie
mówić o utracie wzroku. Cały miesiąc, może trochę więcej, siedział w domu i
uczył się nowego życia. Odliczał kroki do łózka, do łazienki, do kuchni. Starał
się zapamiętywać, co gdzie stoi. Często wpadał na krzesło lub na stół. Chodził
poobijany, ale próbował dalej. Nie należał do ludzi, którzy tak łatwo się
poddawali. Miał w sobie siłę, chociaż sytuacja bardzo go obciążyła.
Diego o wszystkim wiedział. Kiedy
Louis z pomocą przechodniów, tamtego ranka, trafił do kawiarni, opowiedział
wszystko przyjacielowi. Diego miał wyrzuty sumienia, a Lou błagał, aby nie
winił się za coś, czego nikt nie zdołał przewidzieć. Czuł się z tym źle, lecz
czasu nikt nie mógł cofnąć.
– Przychodziłbyś dwa razy w
tygodniu. Kiedyś miałam wypadek. Jeździłam konno i spadłam. Trenowałam od
pięciu lat. Nie dużo, ale miałam doświadczenie. Spadłam podczas treningu.
Doznałam uraz stawu biodrowego, wciąż czuję ból pleców, więc masaże mi
pomagają. Ojciec nie wtrącałby się w twoje kwalifikacje. Ufa mi – zapewniła
Louisa.
Miał wrażenie, że zależy jej na
tym. Dlaczego? Dlaczego chciała, by to był on? Ten człowiek, który nie miał
najmniejszego pojęcia o pracy, jaką mu powierzała. Nan była dla niego zagadką,
którą pragnął odgadnąć.
– Tym bardziej nie mogę robić
czegoś na czym się nie znam. Nie chcę, aby coś ci się stało. Będę za to
odpowiedzialny – odpowiedział, powoli zabierając rękę.
– Trochę poczytasz – rzuciła, na co
uśmiechnął się drwiąco. – A resztę sam będziesz umiał. Nie chcę kolejnego
doktorka, który to, żeby zarobić. Chcę kogoś, komu sprawi to przyjemność. I
wiem, że z tobą tak będzie. Będziesz zarabiał, to oczywiste, ale dzięki tym
spotkaniom będę mogła cię lepie poznać. Zależy mi na tym. Zaciekawiasz mnie
sposobem bycia. Jesteś inny niż ci wszyscy ludzie owiani szarością. Wyróżniasz
się z tłumu wszystkim, co robisz.
Louis siedział długo nic nie
mówiąc. Nawet Diego zdążył przynieść zamówienie. Spojrzał zaniepokojony na
przyjaciel, ale Nan odesłała go ręką. Lou doznał szoku i ciężko było to ukryć.
To on od zawsze pragnął ją poznać. Była wyjątkowa, nieosiągalna, a oto teraz
siedziała przed z nim tą cudowną
propozycją. Był jeden problem – Louis nie widział. Nie znał położenia jej domu
i co chwila by coś na wpadał. Nie zdołałby ukryć wady, której wstydził się
przed Nanette. W końcu ona była ideałem, jemu odebrano dar widzenia. Dziękował
sobie w duchu, że pamiętał ją, choć czuł ból, bo teraz nie miał pojęcia jak
była ubrana. Każdego dnia modlił się, aby nigdy nie zapomnieć anioła, który
sprawił, że był szczęśliwy.
Bóg okazywał mu dobroć,
wyrozumiałość. Nie obwiniał nikogo za stratę wzroku, ale cierpiał z tego
powodu. W ciszy, w samotności, w swoim mieszkaniu. Siadywał przed pianinem, nie
mogąc trafić w klawisze. Płakał, lecz nie ocierał łez. Pozwalał sobie na chwilę
żalu. Potem unosił głowę i wiedział, że dane mu było żyć dalej. Odsuwał troski
w głąb umysłu, brał głęboki oddech i ponownie układał dłonie na klawiaturze
pianina. Wiecie co wtedy się działo? Powoli, z wyczuciem zaczynał grać. Wciąż
nie zawsze mu wychodziło, ale stawał się coraz lepszy. Nie wiedział, jakie nuty
wybrzmiewają, czuł jedynie dumę z prób, jakie podejmował.
Nan okazała mu wiarę. To był
największy powód, dla którego chciał spróbować. Zawieść anioła? Jakiż to byłby
grzech! Nie pozwoliłby na to. Siedzieli w ciszy, ona pozwalała mu pomyśleć. Nie
pytała, czekała cierpliwie. Lou już wiedział, co podpowiadało mu serce. Tym
razem nie szeptało cicho odpowiedzi. Louis dokładnie słyszał, co powinien
zrobić.
– Zgodzę się, jeśli coś mi obiecasz
– szepnął, poprawiając zsuwające się okulary.
– Co takiego? – upiła łyk kawy,
słyszał jak odstawia filiżankę na spodek.
– Że będziesz mi wszystko
opowiadała, nawet to, co znajduje się przede mną i nie zapytasz dlaczego. – Czekał
na odmowę, spuszczając głowę.
Nie musiała mu ufać tak bardzo, aby
nie pytać i cierpliwie pokazywać mu świat. Miała prawo mieć wątpliwości.
– Obiecuję. Poczekam, aż sam mi
powiesz. Będę cię prowadzić swoimi słowami.
~~*~~Dodaję rozdział ponieważ skończyłam już 9. Mam nadzieję, że jesteście zadowoleni. Bardzo lubię to opowiadanie i wlewam w nie dużo uczuć. Pytanie czy będzie druga część 365 Days. Wciąż nie zamykam furtki do tego ff, ale nie mam pojęcia. Jeśli dostanę kopa w dupę i będę mieć ciekawy pomysł, to je pociągnę, ale na razie jest jak jest. Skupmy się na pianiście :).
Jezus to niesamowite co się tutaj dzieje, wreszcie między nimi zaczyna się coś dziać, a mimo wszystko tak strasznie mi szkoda Louisa, ale czuję, że właśnie teraz otwierają się przed nim drzwi, właśnie teraz kiedy zacznie pracę masażysty u Nanette, już nie mogę się doczekać ich pierwszego spotkania w jej domu, czekam xx :*
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział :)
OdpowiedzUsuńFajnie, że między nimi się coś zaczyna dziać :) Czekałam na to xD Również nie mogę się doczekać ich pierwszego spotkania w jej domu :)
Uwielbiam zakończenie tego rozdziału >>>>>
Nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału :)
/@zosia_official
Kiedyś znalazłam Twoje 365 days. Od tamtego momentu zakochalam sie w Twoim stylu pisania. To jest trzecie opowiadanie Twojego autorstwa ktore czytam. Powalasz
OdpowiedzUsuń. Masz w sobie to cos, przekazujesz to co chcesz napisac w niesamowity sposob. Mogłabym czytac i czytac i na prawdę nie znudziloby mi sie to. Ciesze sie ze to znalazlam. Takze zycze dalszej weny i czekam na next.
Tak samo jak na druga czesc 365days! Plakalam przy tym ff! Chce takich wiecej! <3
pozdrawiam xx
Naprawdę jesteś wspaniała.<3
OdpowiedzUsuńhttp://walcz-o-to-co-kochasz.blogspot.com/
To jest niesamowite ❤❤❤
OdpowiedzUsuńTak mi żal Louisa 😭😓😓
Super że Nan mu tak ufa
To jest takie cudowne :**** i smutne za razem że płakać mi się chce z jego utraty
OdpowiedzUsuń