sobota, 7 listopada 2015

06|| "Ciemność ogarniała jego umysł."


~Zamykam oczy, czuję, jak w twoich dłoniach tonie moja twarz
Przysięgasz miłość aż po śmierć, słyszę wspólne bicie naszych serc~
Szedł chodnikiem, uważając na kałuże. Po dwunastej było okropne oberwanie chmury i deszcz nie przestawał zalewać ulic Barcelony przez ponad godzinę. Jesień miała humorki, które szczerze okazywała. Poza tym zbierało się na to od wczoraj, było zbyt duszno jak na tę porę roku. Też czasem musi popadać. Louis uwielbiał powietrze nasiąknięte wilgocią, wszystko wtedy ładniej pachniało. Ale to nieważne. Po burzy wyszło słońce, poprawiając każdemu nastrój. A kiedy słońce zachodziło, Louis spotkał Nanette. Nie wierzył, że tak ogromne szczęście przypadło właśnie na niego. Przez krótki moment zastanawiał się, czy wzrok nie płata mu figli, a Nan nie jest jedynie złudzeniem, które rozpłynie się, gdy Lou mrugnie. Jednak nie, dobrze widział, ona tam była.
Piękna, jak anioł, klęczała przy jego książkach i zamierzała kupić wszystkie, a on nie był w stanie wydusić słowa. W gardle zaschło mu już dawno, a oddech dziwnie przyśpieszył. Podziwiał Nanette, bo nie wiedział, czy okazja może się powtórzyć. Nigdy wcześniej nie była tak blisko niego. Miał wrażenie, że może usłyszeć szaleńcze bicie jego serca. Chciał się uspokoić, lecz ręce wciąż mu drżały.
Rozmawiali zaledwie kilka minut, ale tyle wystarczyło mu, by móc odtwarzać każde zdanie od nowa. Rozkoszował się każdym słowem, które wypłynęło z jej ust. Zauważyła jego dłonie, nie widzieć czemu, a on nie uważał ich za coś specjalnego. Ręce mężczyzny, którymi pracował. Być może nie było po nim widać, ponieważ budowy był marnej, ale miał bardzo dużo siły. Często zaskakiwał tym don Alberto, który przyglądał się bacznie pracy chłopaka. To dla niego największy komplement jaki kiedykolwiek słyszał, na dodatek z ust uwielbianej kobiety.
Otumaniony euforią, uśmiechał się, czasem mijający ludzi. Nikt nie zwracał na niego specjalnej uwagi. Do mieszkania nie było daleko, bo zaledwie jeszcze sto metrów. Spacer mu się dłużył, ale Louisa nie obchodził czas. Gdzie miał się śpieszyć? W domu i tak nikt na niego nie czekał. Cieszył się pięknym wieczorem, oddychając pełną piersią. Los rozdał mu dobre karty i choć Louis nigdy nie narzekał, wiedział, że w końcu szczęście zacznie mu dopisywać. Zaczęło się od mieszkania, a teraz jego anioł zwrócił na niego uwagę. Nie mogło być lepiej.
Wszedł do domu, kładąc klucze na prowizoryczną szafkę. Odwiesił kurtkę na wieszak i przeciągnął się. Nie wiedział jak ma dziękować don Alberto za pomoc. Za światło, wodę, a nawet zamek w drzwiach. Pełen luksus. Louis obiecał sobie, że jak tylko będzie mógł, od razu się odwdzięczy. Teraz miał piękny dom i o lepszym nie marzył. Przez dwa tygodnie to miejsce zaczęło przypominać prawdziwe mieszkanie.
 Na drewnianej podłodze pojawił się dywanik, który pasował do starego wnętrza. Louis kupił go za euro na pchlim targu, naprawdę każdy chciałby się tego pozbyć. On jednak działał na przekór wszystkim zasadom. W kuchni zniszczone szafki zostały po dokręcane, a w nich została ustawiona zastawa. Oczywiście nie za duża, Lou mieszkał sam i jedynymi gośćmi jakich mógł się spodziewać – była rodzina Camacho, czyli don Alberto, dona Isabel i ich syn Diego. Raczej nie będą wpadać często, ponieważ mają swoje życie, ale czasem zdarzy się, że wpadną w odwiedziny. Louisowi udało się uzupełnić starą lodówkę. Diego wymienił w niej żarówkę, podłączył do prądu i naprawdę działała. W niej znajdowało się trochę warzyw, kilka jabłek i mięso w zamrażalniku. Chłopak po raz pierwszy prowadził dom, uczył się gotować i rozporządzać. I ta nauka samodzielności bardzo mu się podobała.
Wszedł do pomieszczenia, zapalając światło. Żarówka zabrzęczała i oświetliła kuchnię. Louis spojrzał na białe kafelki. Spędził pół dnia na kolanach, szorując podłogę z rdzy i brudu. Nie wstał, aż nie doczyścił do końca. Diego przysłał mu pakunek detergentów do sprzątania od Isabel. Młody mężczyzna nie odmówił, podziękował i skorzystał z pomocy. Wysprzątał całe mieszkanie z czego był dumny, gdy wieczorem z kubkiem ciepłej herbaty, siedział przy naprawionym pianinie. Odkrył, że jego dom to aż trzy pokoje. Mały salon, pokój z książkami i instrumentem oraz niewielka sypialnia. W niej nie posiadał łóżka, w zasadzie nie miał tam nic. Na drewnianej, zniszczonej podłodze ułożył kilka koców, śpiwór i wykosztował się na poduszkę. Nie miał tam światła, ponieważ nie posiadał wystarczająco żarówek, a i nie chciał podwyższać rachunków, które na razie zamierzał opłacać don Alberto. Louis będzie pracować i odda mu wszystko co do grosza. Wieczorami korzystał z latarki, aby przejść z salonu do sypialni. Światło miał jedynie w kuchni oraz w łazience. Tego pomieszczenia również nie oszczędził. Czyścił każdy kafelek podłogi, a także ściany. Całą niedzielę spędził szorując prysznic, umywalkę i toaletę. Na szczęście około szóstej rano zdążył na mszę, dlatego mógł poświęcić się zadaniom domowym.
W mieszkaniu było chłodno, więc nie otwierał okien i ciepło się ubierał. Ubrania, które dostał od Diego umieścił w szafie, stojącej w salonie. Jakimś cudem wypełniły one każdą półkę. Rzeczy były nieco za duże, ale nie narzekał. Dwa swetry, bluza i kurtka wystarczą mu na kilka lat. Były prawie jak nowe, ciepłe i z dobrego materiału. Dostał również kilka par spodni i koszulek. Otwierając worek, cieszył się jak małe dziecko, oglądające prezent na gwiazdkę. W życiu nie byłby w stanie zapewnić sobie tylu rzeczy i takiego mieszkania. Oczywiście, robił to nielegalnie. Nikt nie wiedział, że ktoś taki zamieszkuje to miejsce. Prócz don Alberto, który zgłosił to swojemu przyjacielowi. Jednakże ten nie posiadał danych Louisa, więc stary Camacho brał to na siebie. Niektórym trzeba pomagać, nie oczekując nic w zamian – mawiał.
Louis odebrał swoje rzeczy ze skrytki i książki, które się powtarzały sprzedał. Zarobił na tym dużo, kiedy Nanette dała nieco więcej niż powinna. Przecież nie prosił, nie pytał… Nawet nie chciał brać pieniędzy. Chciał tylko móc z nią porozmawiać, a to życzenie spełniło się bardzo nieoczekiwanie. Dzisiejszy dzień uważał za najszczęśliwszy w swoim życiu.
Z uśmiechem na ustach, umył ręce i nucąc Adele, której utwory słyszał nieraz w kawiarni, rozpoczął szykowanie kolacji. Krojenie pomidora sprawiało mu przyjemność. To było jego mieszkanie, jego miejsce na ziemi. Nie prosił o posiłek, sam go przygotowywał. Dokładnie, z precyzją ułożył plasterki sera na białym pieczywie, na wierzch umieścił pomidora i talerz postawił w salonie na stole. Poznał to mieszkanie na wylot, bo chodzenie po obcych miejscach sprawiało mu trudność. Zwłaszcza wieczorami, kiedy praktycznie nic nie widział. Nie potrzebował wiele czasu. Teraz mógł się poruszać z zamkniętymi oczami. Wrócił do kuchni, kiedy czajnik dał znać, że woda została zagotowana. Ostrożnie zalał herbatę w kubku i wrócił do pokoju. Jadł w ciszy, stukając palcami lewej ręki o stół. Miał ochotę śpiewać, tańczyć i krzyczeć z radości. Powstrzymał się, ale z ogromnym trudem.
Gdy skończył, umył naczynia i przeszedł do pokoju z pianinem. Było ciemno, ledwo co widział klawisze. Jeszcze nigdy nie grał, choć nuty znalazł w szafie. Chciałby spróbować. Nie wiedział tylko, czy coś z tego będzie. Rozpostarł palce i ułożył je na klawiaturze. Mrużył oczy, chociaż obraz i tak się rozmazywał. Męczyła go ogromna wada wzroku, a migreny nasilały się i były częstsze. Nie miał pieniędzy, a wizyta u lekarza nie wchodziła w grę. Musiał cierpieć, trudno. Niektórzy mieli gorzej niż on, umieli się z tym pogodzić i żyli. Louis też dawał radę, choć jedynym wsparciem jakie miał, to przyjaciele, a nie rodzina. Wiecie czego bał się, jeśli przestanie widzieć? Bał się, że nie zapamięta Nanette i już nigdy więcej jej nie ujrzy. Strach wzrastał, kiedy było gorzej ze wzrokiem, a potem sytuacja znów była opanowana.
Skupił się na ruchach palców. Pierwsze dźwięki wydobyły się z pianina, wprawiając Lou w jeszcze lepszy nastrój. Nie grał równo, ale uśmiechał się jak dziecko, kiwając głową na boki. Podobało mu się, a muzyka nie miała ładu i składu. Nikt go nie słuchał, wiec nie musiał się przejmować. Wiedział jedno. Chciał się nauczyć grać. Miał wrażenie, że odnalazł brakujący element w układance jego życia. To było właśnie pianino. Poruszał palcami, muskając czarnobiałe klawisze, tworząc nieznaną melodią, która powoli nabierała sensu. Jak? Nie miał pojęcia, ale wierzył w cuda. Może to był jego cud? Chciałby grać dla Nanette, a ona mogłaby go podziwiać.
~*~
W doskonałych humorach, mężczyźni z szalikami barwy klubu piłkarskiego, opuszczali bar, gdzie przesiedzieli dziewięćdziesiąt minut, kibicując drużynie. Każdemu udzielił się nastrój. FC Barcelona wygrała!
Diego szedł razem z Louisem. Obydwaj wcisnęli dłonie do kieszeni jeansowych kurtek i kierowali się w stronę mieszkania młodszego chłopaka. Dyskutowali na temat przebiegu meczu. Chociaż Louis niewiele widział na telewizorze, przeżywał grę tak samo, jak każdy inny.
– Słuchaj, rozglądałem się za pracą dla ciebie – podjął temat brunet, pocierając ręce, aby się nieco rozgrzać.
Było zimno, tym bardziej wieczorem. Oddychając, widzieli chmurkę chłodu.
– Za pracą? – Louis zmarszczył brwi, zainteresowany. – Wiesz, że nie przyjmą mnie ze względu na papiery oraz na wadę.
– Tak, wiem. Dlatego raczej szukałem informacji u osób zaprzyjaźnionych, którym mogę zaufać. Pracowałbyś na czarno, bez dokumentów. Jesteś obywatelem Anglii, nie masz mieszkania, oficjalnie oczywiście, i wykształcenia. Rozmawiałem z Nan, pytałem, czy nie potrzebuje kogoś do pomocy w domu. – Na imię Nan, Louis wyprostował się i przygryzł wargę.
– I co? – wydusił.
– Powiedziała, że porozmawia z ojcem. Nie mówiłem o kogo mi chodzi, zapytałem jedynie o pracę. Zobaczymy jak będzie – starszy wzruszył ramionami.
­– Dziękuję – odpowiedział jedynie i zamilkł.
Pracować w domu Nanette? Spełnienie marzeń. Mógłby zajmować się ogrodem. Ręce miał sprawne. Grabiłby liście, kosił trawę… Wyobraźnia zaczęła go ponosić. Ta wizja była bardzo odległa. Dlaczego miałaby przyjąć kogoś takiego jak on? Nie znała Louisa. Chociaż on marzył by być przy jej boku, rozmawiać z nią i spędzać czas, rozumiał, że mogłaby mieć obiekcje. Nieznany człowiek w jej domu? A co na to ojciec? Również mógł nie wyrazić zgody. Ach… To nic pewnego, nie chciał robić sobie nadziei.
Z zamyślenia wyrwał go dźwięk dzwonka telefonu. Przystanął, kiedy i Diego to zrobił. Szukał komórki po kieszeniach, aż w końcu odebrał. Louis nie przysłuchiwał się. Zresztą jego rozmowę zagłuszały krzyki kibiców, którzy wracali do domów oświetlonymi ulicami. Za chwilę Lou i Diego mieli skręcić w uliczkę do dzielnicy praktycznie nie zamieszkanej. To znaczy, tam gdzie mieszkał chłopak. Przyjaciel odprowadzał go z wiadomych przyczyn. Był wieczór, a Louis słabo widział. Oczywiście, jako tako znał drogę, lecz Diego był sumiennym człowiekiem, wolał mieć pewność, że Lou nic się nie stanie. Jednakże telefon od ojca bardzo go zmartwił. Skończył rozmowę i spojrzał w stronę szatyna, który kopał kamyk na chodniku.
– Tata złamał nogę – powiedział, na co Louis poderwał głowę. – Spadł z drabiny w domu. Nic oprócz tego się nie stało, ale muszę odebrać go ze szpitala razem z mamą. Mama nie umie prowadzić. Mam nadzieję, że po jednym piwie nikt mnie nie zatrzyma – westchnął, chowając komórkę do kieszeni.
– Przykro mi. Pozdrów go – poprosił Lou.
– Jasne. Pewnie od poniedziałku cała kawiarnia będzie na moich barkach, więc twoja pomoc będzie po prostu wielką ulgą.
– To oczywiste. Pojawię się z samego rana. A ty jedź już – ponaglił go, klepiąc po ramieniu.
– Dasz radę? – spytał Diego. Nie chciał go zostawiać. – Na pewno trafisz?
– Wczoraj trafiłem, dzisiaj też trafię. Dziękuję za troskę.
– To wyjątkowa sytuacja, przepraszam – czuł się winny. Kiwnął głową, pożegnał się i odszedł.
Louis westchnął, ruszając dalej. Don Alberto czasem był bardzo nierozważny. Było mu go szkoda. Robił wszystko na własną rękę, a teraz miał wypadek. Złamanie nogi to nie jest nic lekkiego. Będzie musiał dużo odpoczywać, mało chodzić i nie przemęczać się. Wszyscy wiedzieli, że nie wytrzyma w domu. Potrafił być bardzo uparty, gdy musiał się upewnić, co z jego biznesem. Ufał synowi, ale wolał sam wszystko kontrolować.
Będzie musiał im pomóc w kawiarni. Przynajmniej przy wyładowywaniu towaru, bo w obsłudze sobie nie poradzi. Chociaż kawę mógłby parzyć. Wszystko zależy od Diego i jego decyzji. Louis chętnie wykona każde zadanie, aby móc się odwdzięczyć za okazaną dobroć. Przyśpieszył kroku, chcąc znaleźć się już w domu. Tam na pewno było cieplej niż na zewnątrz. Drżał przez chłód, który owiewał jego ciało. Chciałby przybrać na masie, ale choć jadł, nie było efektów.
Skręcił w odpowiednią ulicę. Lampy… właściwie to nie było lamp. Nic prócz księżyca nie oświetlało drogi. Zwolnił, nie chcąc się o nic potknąć i naprawdę wytężał wzrok. Samochody ustawiły się na krawężnikach, ale tym razem dawały mu spokojnie przejść. Krzyki kibiców cichły. Każdy poszedł w inną stronę, chociaż miał wrażenie, że ktoś idzie za nim. Kroki słyszał coraz lepiej. Nie odwrócił się, bo nie miał odwagi. Nie wieczorem, nie kiedy słabo widział.
Przyspieszył. Naprawdę miał nadzieję, że ten ktoś da mu spokój, odpuści. W pewnym momencie mógł usłyszeć kroki jeszcze bliżej. Zacisnął szczękę i starał się uspokoić bicie serca. Ciągle niepokój czaił się gdzieś w tyle jego głowy, wydając się być głośniejszym niż jego własne myśli. Poczuł oddech na karku. Jego oczy rozszerzyły się w panice, ogarniającej całe jego ciało. Nagle poczuł silne uderzenie, prosto w głowę. Później nie czuł już niczego.
Louis opierał się plecami o ścianę starego, zniszczonego budynku. Przebudzał się z nieprzytomności i snu. Wczoraj został przeniesiony ulicę dalej, gdzie nikt nie chodził. Chcieli go okraść, lecz nie mieli z czego. Lou nic przy sobie nie miał, prócz kluczy do domu. To by im się nie przydało. Zostawili go, nie kłopocząc się, czy otworzy oczy i czy nie.
Szatyn powoli pokręcił głową i zacisnął powieki. Bolał go kark, czuł pulsujący ból w skroniach. Nie miał siły się podnieść, ani otworzyć oczu. Siedział, starając się nie ruszać. Było mi zimno, czuł, że skostniał niesamowicie. W końcu spędził całą noc, chłodną noc, na dworze. Na chodniku. Oddychał spokojnie i przypominał sobie, co się stało. Ktoś go napadł, uderzył… Dlaczego? Przecież nigdy nie zrobił nikomu nic złego. Za coś spotkała go kara, nie miał pojęcia jaki był powód. Louis wziął głęboki oddech i odważył się otworzyć oczy. Miał wrażenie, że to robi. Dlaczego wszędzie było ciemno? Zamrugał kilkakrotnie, ale nic się nie zmieniło. Widział nicość, pustkę, ciemność. Wpadł w panikę, dobrze wiedząc, co się stało. To nie była chwilowa utrata wzroku. Zaczął poruszać rękoma, próbując wstać. Podniósł się i oparł o ścianę za sobą. Serce biło mu jak oszalałe, a nogi drżały. Nie kontrolował oddechu, ani łez. Był przerażony, bo nie spodziewał się tego tak szybko. Kto byłby gotowy utracić wzrok na ulicy, pobity? Louis nie wiedział, gdzie się znajduje. Nie słyszał samochodów i głosów przechodniów.
To nie był sen, prawda? To nie był jeden z koszmarów, który wracał jak bumerang. To była rzeczywistość, której nikt nie mógł zmienić i cofnąć. Nigdy wcześniej ten chłopak nie był tak przestraszony i smutny. Nie wiedział co się dzieje dookoła. Przecierał oczy rękoma raz za razem, lecz i to nie przynosiło efektu. Ciemność ogarniała jego umysł.

 A więc przyszedł moment, kiedy Louis traci wzrok. Obecnie mam napisane 9 rozdziałów. Nie całych. Jeśli dokończę 9, wstawię 7. Proszę, komentujcie i motywujcie. Zapraszam tutaj https://spectre-fanfiction.blogspot.com/

11 komentarzy:

  1. J A P I E R D O L E...
    Nie spodziewałam się tego, aż tak ... szybko. Myślałam, że jeszcze trochę to potrwa i jeśli straci wzrok to napewno nie w takich okolicznościach, jezus tak dużo udało mu się złapać - mieszkanie, szansa na pracę u swojej miłości i naglę napad - JEZUS...
    Jak on teraz trafi do domu lub gdziekolwiek. Jezus muszę poznać ciąg dalszy...

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak szybko...
    Było już tak dobrze, co teraz?
    Ale mimo to świetny, jak zawsze :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Biedny Louis :'(
    Wydawało mi się że straci wzrok później że jeszcze będzie mógł nacieszyć się tym co los mu podarował czyli nowe mieszkanie, pracę, swoją miłość do której bardzo powoli się zbliża, da mu nacieszyć pianinem, książkami.
    Louis to dobry facet wiec niech ten u góry (nasza kochana autorka) da mu się jeszcze nacieszyć tym wszystkim. Proszę.
    Czekam na następny :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Czemu?
    On musi widzieć :\
    Mam nadzieje ze ro jakies chwilowe
    Kurczę :\

    OdpowiedzUsuń
  5. Również nie spodziewałam się, że Lou straci wzrok tak szybko :(
    Co za idiota go pobił? Może gdyby nie to, Lou oślepłby trochę później?
    Co on teraz zrobi? Nie wie gdzie jest, jak dotrze do domu?
    A może znajdzie go Nan...?
    Nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału :)
    /@zosia_official

    OdpowiedzUsuń
  6. [PRZEPRASZAM ZA SPAM]
    http://canwemeetagainfanfiction.blogspot.de/
    Dziewiętnastoletnia Jade po kłótni z rodzicami wychodzi z domu. Idzie środkiem ulicy, nie zauważając świateł. Zaraz po tym zostaje potrącona przez króla wyścigów.

    OdpowiedzUsuń
  7. Jejku jesteś niesamowita. Wiedziałam że Louis straci wzrok ale nie spodziewałam się tego tak szybko. Mam nadzieje że ktoś go znajdzie i mu pomoże. Myślę że może to być Nanette było by wspaniale gdyby mu pomogła. Oby dla Louisa to było chwilowe żeby można mu było jeszcze pomóc. Z niecierpliwością czekam na następny rozdział. Życzę weny i przepraszam że dopiero teraz komentuje ale chciałam wszystko nadrobić teraz pod każdym rozdziałem zostawię komentarz.

    OdpowiedzUsuń
  8. Część :). Dopiero dzisiaj znalazłam tego bloga i juz przeczytałam. Bardzo mi się podoba. Jest ... Inny niż wszystkie. Bardziej... Mądry, uczuciowy, ... PIĘKNY. Kiedy piszesz... Wzruszasz. Tak naprawdę, wiem jak piszesz, ponieważ przeczytałam wszystkie twoje opowiadania. Niektóre były lepsze, a niektóre troche mniej. Ale uwielbiam czytać to co piszesz. Kiedy zobaczę twoje książki na półce i księgarni??? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak na poważnie, to tylko dwa blogi są takie moje. Reszta to ff dla zabawy i rozrywki. Kochm je, ale nie są one jakieś staranne x.
      Dziękuję za miłe słowa :).

      Usuń
  9. Jak zawsze cudo ❤❤❤
    Nie spodziewałam się czegoś takiego 😘😘😘
    Biedny Lou 😭😭😭
    To jest egyyggfgs

    OdpowiedzUsuń
  10. Cudowny mmm<3333. Biedactwo ehh szkoda go

    OdpowiedzUsuń